wtorek, 29 grudnia 2015

4. "Co widziało Oko Możdżona czyli wielka draka na wypadzie. On wręcz musiał zabalować, żeby nie zwariować."

    W Capberton zapadł wieczór. Każdy z siatkarzy wylegiwał się wygodnie na swoich nieco przykrótkich łóżkach, co w przypadku Możdżonka po pierwszej nocy skończyło się ostrymi bólami pleców, więc genialna pani Możdżonkowa zaproponowała swemu mężczyźnie spanie na materacu na podłodze. Ot tak i teraz Marcin oglądał wszystko z podłogi, klnąc w myślach na właścicieli hotelu, którzy przecież doskonale wiedzieli, że nie wszyscy siatkarze mają maksymalnie po 205 cm wzrostu. Żałował również, że ma tak niewyparzony język przy swojej pani. Wiadomo, Możdżonkowa chciała dobrze, aczkolwiek teraz jest jeszcze gorzej. W zasadzie to co innego także zaprzątało jego głowę. I tak nie mógł zasnąć, bo było mu zdecydowanie bardziej niewygodnie niż na łóżku, więc pomyślał sobie, że fajnie by było urządzić taki wielki, siatkarsko-rodzinny spacer. Czemu by nie? Zegarek nie wskazywał jeszcze 19:30, więc taki wypad w celu zwiedzenia miasta był jak najbardziej uzasadniony. A miasto przepięknie prezentowało się nocą, przynajmniej tak myślał. Oczywiście, że to główny jego argument przemawiający za spacerem. Hmmm... Innych nie miał! Nie wiele myśląc, postanowił podzielić się tą wspaniałą ideą z resztą kadrowiczów. Poderwał się na równe nogi, tak gwałtownie, że biedna Hania ze strachu upuściła filiżankę z herbatą, którą to właśnie wniosła do pokoju. Nie zdążyła nawet zadać pytania, bo jej luby wysadził z pomieszczenia niczym torpeda, zostawiając za sobą niedomknięte drzwi. "Ocipiał" przemknęło jej przez myśl i zaraz wzięła się za wycieranie wylanego napoju.
        - Flawia, Flawia! Gdzie Kuraś? - El Capitano dopadł na korytarzu biedną panią Kurek, która to nieświadoma niczego wracała właśnie z kuchni, gdzie miała załatwić rosołek dla jej jaśnie wielmożnego mężulka, jednakże nie udało jej się to.
       - W pokoju siedzi, a co jest grane? - próbując odczytać coś z wyrazu twarzy środkowego, uniosła wysoko twarz do góry i wspięła się na palcach. Nawet drabina przy tym dryblasie to za mało!
       - Powiedz mu, że za 5 minut widzimy się wszyscy na dole przed wejściem! Wszyscy! - z naciskiem na ostatnie słowo zaczął gestykulować rękoma. Nim zdołała dopytać o szczegóły i powód tak nagłego zgromadzenia, Możdżon zniknął tak szybko, jak się pojawił na jej drodze. Wzruszyła ramionami i podreptała przed siebie, by przekazać Uszatemu nowiny z ostatniej chwili.
        Tak też najwyższy w kadrze obiegł wszystkie pokoje i faktycznie, nim minęło kilka minut wszyscy, ale to naprawdę wszyscy już stali zwarci i gotowi, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia. Brakowało tylko Hani, która niczego nieświadoma dalej wycierała rozlaną herbatę, albo zaczęła oglądać swój ulubiony serial. We Francji na całe szczęście Moda na sukces dalej była transmitowana, także zakorzeniona przez babcię Hani tradycja mogła być kontynuowana. Najbardziej niezadowoleni z tego całego zamieszania wydawali się być Kłosowie, którym to przerwano nietypowe igraszki w hotelowej wannie. Nie pytajcie o szczegóły. Lepiej nie wiedzieć, co widziało Oko Możdżona, nadchodząc na takie akurat ekscesy młodzieży. Najważniejsze, że po chwili zjawili się oni w hotelowym lobby i uważnie nasłuchiwali, co Marcin wymyślił. Miejsce przygotował sobie iście prezydenckie Stanął na schodach, wszystkim innym nakazał stanąć niżej i uważnie słuchać jego wykwintnych słów. Co prawda wino byłoby w tej chwili lepsze i bardziej wykwintne, a na pewno przyjemniejsze, ale skąd by tu je wytrzasnąć? W głowach Buszka i Miki rozbrzmiały te same myśli.
         - Słuchajcie! Zebraliśmy się tutaj, aby... - wielki Marcin, stojąc na przeciwko całej grupy, zaczął swój monolog.
       - Połączyć nierozerwalnym węzłem małżeńskim... - zarechotał Nowakowski. - Do rzeczy El'Capitane! - ponaglił narzucając na swą narzeczoną kadrową bluzę. 
         Tak bardzo się przejął, widząc, iż wyszła ona w bluzeczce do pępka z dużym dekoltem, że nie mógł pozwolić, aby niesforne oko, któregoś z chłopaków zeszło tam gdzie nie powinno! To były tylko jego cycki! Zaklepał je sobie w momencie, gdy zakładał na palec Oli pierścionek zaręczynowy. No nie zaprzeczajmy... Oddychać to ona miała czym. Marcin zaczął wreszcie gadać na temat, objaśnił szczegóły wycieczki, zapewnił, że wszystko jest legalne i nie będzie za ten wypad dodatkowej siłowni. Na wiadomość o rekreacyjnym wypadzie najbardziej ucieszone były kobiety i dzieci. Toż w końcu miały okazję wyrwać się z hotelowych pokoi i wydać trochę pieniędzy! No może z wyjątkiem pani Wlazłej, która to przez cały miesiąc ma okres i humorki oraz Winiarskiej, której zaś kochany mężulek ostatnio bardzo zachodził za skórę. Na trójkę dzieci to się ona nie pisała, co to to nie! Jak to mówią, widziały gały, co brały i cierp ciało coś chciało. No o mało co go w łeb nie zdzieliła za ostatnie wydarzenia na siłowni, zaś teraz Michu musiał się bardzo starać o przychylność kobiety swego serca.
      Ignaczak natomiast był bardzo zainteresowany tutejszymi klubami, jakiś niecny plan układał mu się w głowie. Jego stary koński łeb nie pamięta już nawet, kiedy to był w takim prawdziwym klubie z morzem napalonych nastolatków, hektolitrami wódki i dobrą muzyką. Od lat tylko trening, mecz, dom, łóżeczko z Iwonką i spanko. Takie to jego biedne życie pana po trzydziestce. Dziś to było pewne! Czyżby chciał zabalować? Nie! On wręcz musiał zabalować, żeby nie zwariować. Szturchnął łokciem Zbycha i Bartola, posyłając szalone spojrzenie i długo na odpowiedź czekać nie musiał. Toć oni się rozumieli bez słów! Puszczone oko, niecny uśmieszek i już wszystko było jasne. Nie to, żeby mieli ze sobą jakieś niecne kontakty fizyczne, gdy małżonki nie patrzą, co to to nie, nie zwykli się niegrzecznie bawić. Aleno inaczej. Zwykli, ale zabawy te należały do normalnych. Zawsze jednak pozostawali ostrożni. Co jakiś czas spoglądali na swoje partnerki, czy aby czegoś nie zauważyły. Ooooj biedni oni jeśli panie się czegoś domyślą! A Stefan! O Boziu. Wszyscy byli tak zajęci rozmową czy też knuciem jakichś chorych planów, że nawet nie zauważyli pewnych braków... Nawet Wroniasty, który nigdy nie rozstawał się z Karolem nie kapnął, że jego przyjaciel gdzieś się zmył. A Daria?! Darii też nie było! Nie żeby od razu mówić, co to para zakochana może robić, gdy znika... Tego przecież jeszcze nikt potwierdzić nie mógł! Ale na Boga, oni wszyscy byli we Francji! W wielkiej i nieznanej dla Polaczków Francji!
       - A gdzie jest ciocia Daria? - znikąd spytała Amelka, trzymając w rączce Daryjowy telefon, który początkowo miała tylko potrzymać przez chwilę. Kłosiki albo zapomnieli, albo też celowo nie wzięli owego urządzenia. W końcu każdy człowiek wie, że jak dziecko zajęte to nie płacze, jak ukochanej cioci nagle widzieć przestanie. Główka pracuje! Nie ma to tamto.
         - Właśnie, gdzie są Kłosy?! - Kura przejął od córki smartphone'a, rozglądając się dookoła. - Ty! Marcin? W czym ty im przeszkodziłeś w tym pokoju, hmm? - zakradł się bliżej Capitana, chcąc wybadać co było na rzeczy. W zasadzie... pytanie było zbędne... Aczkolwiek czego ucho nie zasłyszy tego rozum nie zatwierdzi!
    - Gadaj coś tam widział! - o teraz choćby chciał, to nic by nie ukryć nie zdołał! Iglasty, wyczuwając gorący temat odpalił kamerkę, obejmując w kadr wielkoluda. Odwrotu od "lądowania" niczym Kapitan Wrona już nie było. Oby tylko strażacy przyjeżdżać nie musieli, żeby siatkarzy z... zazdrości(?) nie musieli polewać, jak cały pas podczas lądowania. Oczy wszystkich wbiły się w Możdżonka! Jacy oni ciekawscy! Jacy upierdliwi! A jak ich się nagle dużo zrobiło! I jacy wielcy! Możdżońskie drzewo malało, kuliło się w sobie, aż w końcu usiadło na schodku, schowało twarz w dwie wielki łapska i starało się nie rozpłakać. Marcin jakby mógł, to by teraz stamtąd uciekł, ale że oblegli go dookoła, to chłop nijak nie miał wyjścia i musiał uchylić rąbka tajemnicy
        - Noooo wiecie, przeszkodziłem im w małym bara bara... - zaczerwienił się jak nastolatek, drapiąc po szyi. Aha, że niby coś go nagle zaswędziało... Taa... Hohohohohohoho! Kto by pomyślał! Zaraz chłopakom zapaliły się świeczki w oczach. "Ten Kłos to jednak jest gieroj", Wlazły zatarł ręce, podszczypując w bok Paulinę, na co ta prychnęła głośno.
        - Ty sobie nie wyobrażaj za wiele! Ile masz lat?! Trzydziestka na karku, a temu się zabawy zachciało! - tak go zgromiła, że reszcie siatkarzy także przeszła chęć na cokolwiek. Oj ciężkie życie miał z nią nasz atakujący. Nie było osoby, która nie zgodziłaby się z tym stwierdzeniem. Ewidentnie pani Wlazły miała wahania nastroju.  Mariuszowi w niczym to jednak nie przeszkadzało. Fakt, było mu niekiedy smutno, gdy jego ukochana wybuchała na niego bez powodu krzykiem, aczkolwiek kochał ją nad życie! Tak ją kochał, że nawet takie słowa go nie zniechęciły. Postanowił przełożyć swoje fanaberie na później... Bo na kogo jak kogo, ale na żoneczkę swoją gniewać się nie mógł! 

        W czasie, gdy grupa debatowała na temat środkowego i pięknej Darii, sami winowajcy zaistniałej sytuacji bawili się cudownie gdzieś na drugim końcu Capberton. Długi, romantyczny spacer w blasku latarni, a następnie wykwintna kolacja w najlepszej restauracji... Nie jedna marzyła o czymś takim, jednak nie każdemu samcowi przyszłoby do głowy, by zabrać swoją panią na jakiś wypad sam na sam. Czas mijał im tak miło i przyjemnie, że nawet nie zwrócili uwagi na to, że trzeba wracać do hotelu, co by się Antiga nie skapnął. Co oni tam wyprawiali? Już Oko Możdżona tego nie dostrzegło, za to Bóg jeden wiedział! Dzieci zapragnęły powrotu, położenia się we własnych łóżeczkach, więc nijak już innego wyjścia nie było i nawet bezdzietne pary  mimo kręcenia nosem musiały zrozumieć i zawinąć manatki. Bezdzietne pary...? Hmmm, jakby nie patrzeć zarówno Ignaczak i Kurek dzieci już posiadali, a jako pierwsi okazali niezadowolenie z zaistniałej sytuacji. Tak samo, jak i Bartmana, może dziecka jeszcze nie posiadał, ale wracać mu się do hotelu nie chciało. Koniec końców, ledwo bo ledwo, jakoś ubłagali swoje panie i wywalczyli jeszcze kilka minut wolnego, każda para rozeszła się w swoją stronę, pospacerowała po oświetlonym latarniami mieście i za kilka chwil już grzecznie zameldowała się w pokoju. 
           Ale czy naprawdę ktoś uwierzył, że wszyscy się tak grzecznie dopasowali do grupy? Nie ma tak łatwo z naszymi siatkarzami. Dla niektórych kilka minut to dosłownie kilka minut, dla drugich to wręcz kilka godzin! Stefan dzisiejszej nocy był wyjątkowo niespokojny. Nie potrafił zasnąć, gdy obok na łóżku rozpychała się jego małżonka i dwie pociechy, które zażyczyły sobie spać razem z rodzicami. Uśmiechał się na widok trzech najbliższych mu osób, ale wyspać z nimi to się nie dało! Wyszedł więc z pokoju i zaczął przemierzać hotelowe  korytarze, zupełnie jakby coś przeczuwał, pukał do drzwi i niby przypadkiem, zaglądając do środka pytał "Ci wsistko w poziądku?". Przeważnie słyszał miłe odpowiedzi, że wszyscy już śpią oraz przyjemne słowa, żeby sam spróbował zasnąć, bo będzie jutro niewyspany. Cieszył się, że to właśnie z polską reprezentacją przyszło mu pracować, bo wiedział, że i ludzie to jedni z najbardziej otwartych i przyjaznych  narodów na świecie. Odkąd tylko mieszka w Polsce, ani razu nie spotkał się z jakimś niemiłym komentarzem do swojej osoby ani rodziny. Pokochał Polskę, która stała się jego drugim domem. 
         Zapukał wreszcie po kolei do drzwi Ingaczaków, Kurków i Bartmanów. Od razu wyczuł, że coś jest nie tak. To było po nich widać. Każda z nich była niespokojna, każda gubiła się w słowach, każda nie wyglądała na kobietę wybudzoną prosto ze snu, by otworzyć mu drzwi. One nie spały! Oho! Antiga potrafi jednak myśleć i dedukować. Nim się jednak dobrze zastanowił, co dalej robić, wszystkie trzy samotne tymczasowo kobiety pod  pretekstem złego samopoczucia wymknęły się spod jego mało czujnego spojrzenia i pobiegły na poszukiwania swoich chłopów! Ich Troje maszerowało radośnie przed siebie, zachwycając się wręcz pięknymi Francuzkami, jakie to mieli przyjemność mijać po drodze. Komentarzy nie szczędzili, tego można być pewnym. Jakie to szczęście, że ich małżonki nie musiały tego słuchać, bo statystyka rozwodów w naszym pięknym kraju gwałtownie by wzrosła.
       - Que fesses galbees - zagwizdał Zbynio, próbując zabłysnąć swą francuszczyzną, a przecież powszechnie wiadomo, że z francuskim jak i samą Francją, to on miał mało wspólnego.
       - Oui, oui - rzekli zgodnie towarzysze, idąc wzrokiem za zgrabną nastolatką. Stare konie! Za zgrabnymi tyłeczkami się oglądali, zamiast teraz leżeć wygodnie przy swoich kobitkach! Tego to już nikt nie pojmie.
      - Le Club! - krzyknął radośnie Bartunio na widok wielkiego budynku z szyldem jednego z najlepszych klubów nocnych we Francji.
      - Ten Le Club? - podbiegł Iglasty, łapiąc się za głowę. - Idziemy?! - jęknął z nadzieją, robiąc minę kota ze Shreka.
    - A co tam, raz się żyje! - zatarłszy ręce, równocześnie ruszyli ku wejściu, jednakże nie spodziewali się jednej...a w zasadzie trzech przeszkód w postaci...no właśnie, nie trudno się domyślić. 
       - A wy co sobie wyobrażacie!? - słysząc TEN głos, biedny Kurek aż się wzdrygnął. Wykonał dwa kroki w tył, ciągnąc za mankiety kolegów. Chciał jak najszybciej znaleźć się grzeczniutko w swoim łóżeczku i przespać cały ten ambarans. Momentalnie odeszła mu ochota na zabawę.
        - No bo my ten... - po głowie zaczął drapać się Zbyszek, który usilnie chciał pobudzić swoje komórki myślowe, by wykombinowały jakaś dobrą i sensowna wymówkę. 
      - Na chwilę zostawić was samych! - ryknęła Bartmanowa. - Już do hotelu, bo Stefek lata jak poparzony i sprawdza czy wszyscy śpią! Ale już za nami! - pogroziła tylko palcem, a biedny Zbyszek już dreptał grzeczniutko za swoją kochaną Gabrynią, co by groźnej bestii bardziej nie rozwścieczać. On wiedział, że to najmniej potrzebna mu w tej chwili rzecz. 
         Nie było przebacz, podkulili ogonki, stulili dzióbki i grzecznie pomaszerowali, jak pieski na smyczy, które zostały skarcone przez swoich właścicieli za zbyt niegrzeczne zachowanie. Aż nikt by w to nie chciał uwierzyć?! Oni! Ci niby nieokiełznani maczo! Trafiła kosa na kamień, już nie na Kłosa, ale na kamień... A pro po! Co z Kłosami? Szczęśliwie, tak jak ta szóstka, wdarli się sekretnie do hotelu, co na szczęście umknęło uwadze Żabojada... Ale już nie Flawii, która to w tamtej chwili spojrzała na Karola, który to ją tak czule trzymał za dłoń w samolocie, już nie jak na kolegę a na mężczyznę, który najwyraźniej wpadł jej w oko. Co z tego wyniknie? Co będzie dalej? Już głowa boli od natłoku wydarzeń! Tam nie ma spokoju, tam jest wszystko pokręcone. To jest Moda na Sukces! Tylko w siatkarskim wydaniu...

^O^

Po długiej przerwie zawitałam do Was ja, Dzuzeppe! 
Mam nadzieję, że cieszycie się z mojego powrotu :P Bo ja bardzo. Same widzicie, że naprawdę ciężko mnie gdziekolwiek złapać, nie wchodzę na wasze blogi, nie czytam, nie komentuję, po prostu wypadłam z tego świata. Ale cóż, musiałam dla własnego szczęścia to zrobić i ułożyć sobie życie :) Mam nadzieję, że spodoba się wam to na górze i jakoś mi wybaczycie. Osobiście nie będę obiecywać Wam swoich powrotów, bo nie wiem, jak to będzie. Jak na razie jestem na etapie pisania, pisania i pisania! :P
Całuję! :*


piątek, 6 listopada 2015

3. "Nie był on potulnym barankiem, a Byczkiem Fernandem."

         Pierwsza noc w malowniczym zakątku Francji zmierzała ku końcowi, na dworze świeciło już gorące słońce, nagrzewając morską wodę i złocisty piasek na plaży. Życie powoli zaczęło wypełniać nawet najciemniejsze zakątki miejsca, które to robiło za bazę polskich siatkarzy. Ich jednak nie było jeszcze słychać, z resztą co się dziwić, mało kto dzisiejszej nocy wyspał się porządnie. Jedni nie spali z własnej woli i mocno hałasowali za ścianą, drudzy natomiast zmuszeni byli na słuchanie tego, co wyrabia się za ścianą i słuchali, takie to różne dziwne odgłosy może wydać z siebie człowiek, a konkretnie kobieta. Jednak czy dorosłym ludziom czegoś nie wolno na wakacjach? Przecież przyjechali tu, żeby głównie odpocząć, przynajmniej każdy z zawodników miał takie zdanie na temat wyjazdu. Inaczej aczkolwiek było z panem Stefanem, który po odzyskaniu całkowitej władzy nad swoim ciałem i pełnej świadomości umysłowej, zaczął jako jeden z nielicznych myśleć racjonalnie. Oni przyjechali tu ćwiczyć! Musiał im tylko to przetłumaczyć...
             Kiedy to wypruł z łóżka, budząc przy tym swą żonę Stefcię, ta już miała ochotę zacząć głośno na niego krzyczeć, jednak ustrzegł ją przed tym, całując przelotnie w czoło. Ubrał się w reprezentacyjne galotki i hipsterską bluzę, wyszedł na korytarz, podreptał do zabiegowego, gdzie znajdowała się tajna broń, jaką to miał przywołać wszystkich do życia dnia dzisiejszego. Chwycił magiczny przedmiot w dłoń, stanął mniej więcej po środku długiego korytarza na piętrze, które zajmowała jedynie reprezentacja, głośno nabrał powietrza i z całych sił wypuścił je z płuc, dmuchając wprost w megafon, z którego rozległy się tak przeraźliwie głośne dźwięki, że sam się początkowo przestraszył, w końcu był grzecznym zawsze mężczyzną i takich niecnych pomysłów się nie chwytał. Ale czego to gorący klimat z człowiekiem nie robi. Stefan darł się niemiłosiernie, dopóki drzwi od pokoi nie zaczęły się otwierać, a z środka wychodzić zaczęli jego podopieczni wraz ze swoimi drugimi połówkami. Nie zauważył jednak, że w okolicy automatu z kawą od jakiegoś czasu siedział niejaki Krzysztof Ignaczak, który dzisiejszą noc przechodził katusze. Iwonka się zbuntowała, a odgłosy zza ściany przygnębiły go totalnie. Dla niego ten wyjazd to z pewnością nie jest przyjemność. Ale chwila, chwila! Skoro już tam siedział, to przecież grzechem by było, gdyby nie wyciągnął chwilę wcześniej swej czarodziejskiej kamerki i nie zaczął nagrywać, jak to dorosły mężczyzna, ubrany w przykrótkie dresy i czarną bluzę z różowym kotkiem na plecach siłuje się z megafonem! To musiało ujrzeć światło dzienne, a taka osobistość, jak Ignaczak nie mogła tego odpuścić swojemu niegdysiejszemu koledze z boiska. Teraz sentymenty się skończyły. Teraz idziemy na wojnę! Wojnę o spanie na kolanach Iwonki, jego Iwonki!
       - Uśmiech trenerku! - zawołał, robiąc najazd na zdezorientowanego Antigę.
    - Pożałujesz tego, Ignaczak! - rzucił się w pogoń za libero, jednak Krzyś był te dwa lata młodszy i szybszy, więc Stefan nie miał szans, dodatkowo siatkarzowi pomogła nieświadoma żona, właśnie wychodząc z pokoju. Igła stanął za nią i zaczął się śmiać, a Francuzowi zrobiło się wstyd. 
        - No już, rozejść się! - przemówił po chwili. - Za 15 min widzę wszystkich na śniadaniu!
       We wszystkich pokojach zaczęły tworzyć się kolejki do łazienki, tak samo było i u Kurków, z taką różnicą, że Flawia próbowała na siłę wyważyć drzwi, gdzie od jakiś dwudziestu minut siedział Bartek i rozmawiał ze swoim kochanym braciszkiem Kubą. Dziewczyna miała serdecznie dość tego niedorostka, który wtrącał się we wszystkie sprawy ich związku. Niestety musieli zamieszkać razem z rodzicami Bartka i jego bratem, ich dom był dopiero w budowie, a stare lokum musieli zwolnić, poza tym, dzięki temu Flawia mogła wrócić do pracy, gdyż zawsze ktoś mógł zająć się małą Amelką. Ale zachowanie Jakuba było karygodne. Bartek i Flawia zajmowali dawny pokój siatkarza, a za ścianą mieszkał nastolatek. O prywatności nie było mowy, łączył ich nawet wspólny balkon, na którym chłopak musiał oczywiście urządzić sobie letnie miejsce wypoczynku, byleby tylko śledzić każdy ruch kochającej się pary. Bartek cieszył się z dobrego kontaktu z bratem, który spędzał praktycznie całe dnie u nich w pokoju, jednak kobiecie wcale się to nie uśmiechało. Myślała, że chociaż tu, we Francji, odetną się od młodego, jednak jak widać myliła się. Kochany starszy brat musiał zabrać ze sobą najukochańszego młodszego brata. W końcu odpuściła, chwyciła kosmetyczkę, wzięła Amelkę za rączkę i wyszła z nią z pokoju, a zawędrowała do Kłosów. Użyczyli jej swojej własnej łazienki, a następnie razem zeszli na dół do restauracji, gdzie powoli wszyscy się już gromadzili.
        Winiarski zdecydowanie nie był przyzwyczajony do takiej ciszy, która panowała w jadalni. Dla niego dzisiejsza noc była nawet udana. Zapatrzona dotychczas tylko w dzieci Dagmara wreszcie zwróciła na niego uwagę. Wczoraj, kiedy dzieci już spały, zamówiła do pokoju dwie lampki szampana i zasiadła z mężem na balkonie. Może i nie rozmawiali, nie wyznawali sobie tysięcy uczuć, jakimi to siebie darzą, jednak najlepszym wyznaniem są ciche oddechy chłopców dochodzące z ich sypialni. Michał w gruncie rzeczy był szczęśliwy, miał jedynie krótkie chwile zwątpienia. Zasiadł wreszcie wraz ze swoją rodziną przy długim stole, gdzie widniały jeszcze wolne miejsca dla pozostałych uczestników wycieczki. Daga robiła chłopcom kanapki, a Winiarski powoli zaczynał się nudzić, w końcu grzebanie w talerzu z jajecznicą ciekawym zajęciem nie było. Rozejrzał się po wszystkich zebranych, jego i Wlazłego spojrzenia się spotkały, iskierki w oczach zaczęły wesoło tańcować, dokładnie tak samo jak na pamiętnych urodzinkach Prezeska. Obaj uśmiechnęli się do siebie, owiali spojrzeniem jeszcze raz wymęczonych towarzyszy, których noc raczej do udanych nie należała. Jak to za dawnych młodzieńczych lat ich tajnym wspólnym znakiem było ruszanie uszami, co obaj doskonale potrafili i chytrze wykorzystywali. Pierwszy zaczął Mariusz, niby przypadkiem, niby celowo gruchnął widelcem z jajecznicą w stronę małżonki Pauliny, która już się na niego nie gniewała. Kolejno Michał pełną łychę wpakował żonie na dekolt i uśmiechnął się pięknie. Gdzieś w oddali Ignaczak pchnął widelcem sporą ilość pieczonego jajka na swojego syna, ten na młodą Gumiastą, a potem to już trudno było zlokalizować, skąd kto dostał cios. Po chwili nie dość, że ubranie każdego przypominało kolorową tarczę jajeczną, to jeszcze i na ścianach odbiły się oznaki wojny na jedzenie, która rozpętała się w jadalni. Nikt już nie wiedział, czy się kryć, czy rzucać w kogo popadnie. Wszystko oczywiście do pewnego momentu. Na sali pojawił się niejaki polski Francuzik, którego Antigą zwą. Tylko wszedł, a już oberwał łyżką kaszy manny, którą to któreś z maluchów miało w pierwotnym zamiarze zjeść, jednak losy tegoż dania potoczyły się inaczej. 
         - Winiarski pożałujesz tego! - obtarł maź z twarzy, popatrzył  swym  surowym  okiem,  obrócił się na pięcie i wyszedł.
            Tak to już było, że pan Antiga wygląda niepozornie, wręcz potulnie jak baranek, jednak jak już mu ktoś zajdzie za skórę, to cierpią wszyscy wokół. Skończyło się na tym, że cała reprezentacja dostała mocny wycisk na porannej siłowni, a najwięcej oczywiście wycierpiał sobie Michał W. Wszyscy koledzy patrzyli na niego z politowaniem, gdy jego koszulka zmieniła się w rwącą rzekę potu, aczkolwiek nikt nie kazał mu trafić akurat w trenera, w gruncie rzeczy był sam sobie winny. Sternika nikt mu w nocy na łyżce nie przestawił, co najwyżej Dagmarka mogła mu coś w główce poprzestawiać, ale to nie o tę główkę chodzi, więc coś musiało być innego na rzeczy, tudzież po prostu zdarzył się najnormalniejszy w świecie przypadek. Pech chciał trafić dziś na Winiarskiego. Ten jednak, ćwicząc, nie poddawał się, na jego twarzy cały czas malował się uśmiech, zaprzysiągł sobie, że nie okaże żadnej skruchy wobec Francuza. Na początku było mu głupio, ale co "Polak ma jakiegoś Żabojada przepraszać?", mówił sobie w myślach, choć po chwili przypominał sobie o niejednym wypitym razem piwku za czasów wspólnej gry czy wspólnym rozpalaniu grilla, gdy zawsze ratował ich niezłomny Wlazły z paczką podpałki. Co z tego, że obaj nadal siłowali się z dwoma kamieniami, każdy, siląc się na wywołanie choćby jednej iskierki. O psa tyłek potłuc ich starania i tak bohaterem zawsze zostawał Szamponejro. Teraz jednak są po dwóch stronach barykady z Trenejrem. Czas wyrządzić mu jakiegoś psikusa. Nagle wpadł mu do głowy genialny pomysł! Podreptał do Dzikiego, podpytał, gdzie jego Heroinka aktualnie się podziewa, by na koniec zapytać, czy przypadkiem spacerek jej by się nie przydał. Doskonale wiedział z czasów gry w Skrze z Antigą, że ten psa boi się jak sam Winiarski własnej małżonki, gdy ta się poważnie wkurzy. Zabrał więc pieska ze sobą, po drodze podkradł Michałowi piłeczkę dla Heroinki, którą psina uwielbiała jak nie wiem co i zawsze za nią latała. Pomaszerował pod pokój trenera, który właśnie zrobiła sobie przedobiadową drzemkę, bo przecież to na pewno on się najbardziej zmęczył na tej siłowni... Zapukał delikatnie, ustawił Heroinkę na wycieraczce przed drzwiami, sam schował się za ścianką, odczekał momencik. No, wiadomo kości zastałe, to ledwo co podejść do drzwi może, a co dopiero w łóżku tu z takim zrobić? Zamknąć oczy i działać! powiedział sobie w myślach.
         - Tak? - zaspany Antigowiec w bokserkach w kwiatuszki otworzył. Michał mało co nie pękł ze śmiechu, jednak musiał być cicho. Złapał szybko piłeczkę i rzucił nią w Francuza. Heroinka widząc swoją zabawkę i to w takim ruchu od razu skoczyła z miejsca skacząc Stefciowi między nogi! Ten mało co oczu nie stracił, a przy Okróju kręgosłupa nie stracił, kiedy to stał pochylony i przez lukę między własnymi nogami wypatrywał czegoś, co wpadło do jego sypialni. Gdy wreszcie ocknął się z letargu, a do jego zakończeń nerwowych w mózgu dotarła wiadomość, co ma w pokoju, a nie okłamujmy się, trwało to długo, zaczął krzyczeć, skakać w miejscu! Tańcował normalnie, podskakiwał, aż mu prawie galotki w kwiatuszki spadły. Wszyscy się zbiegli, a on sam ruszył z miejsca, jak galopująca kobyła i popędził do recepcji, w samych majtochach w kwiatuszki, zaznaczmy! - Niijee darrrjuuuje waam tieeego!
         Po porannych wygłupach zostały tylko wspomnienia. No może jeszcze brudne od żarcia ciuchy, ofaflane ściany stołówki, których to szanowny Winiarski nie zdołał domyć i kolejny foch jego ślubnej, która to ostatnio ma dosyć dziecinnego zachowania męża. No ale! Taki już jest nasz Michał Winiarski! Nikt tego nie zmieni! Choćby nie wiem co. Ale, może jakby mu jego Oliwier szybciej dorósł... Ale, ale! Zostawmy takie myślenie na później, w obecnych trudnych winiarowatych czasach nic go nie zmieni. Chyba tylko dobre dni pani Dagmarki i dużo seksu. Bynajmniej ani na jedno ani na drugie się nie zanosi! Oliwierek zamiast za pannicami się oglądać, woli tulić się do Myszki Miki i sączyć owocowe drinki, a Dagmarka ma Focha! I od co, tak źle, tak jeszcze gorzej.
       Nadeszła pora na popołudniową siłownię, gdzie to nasi reprezentanci z wielkim uporem próbowali podnieść kilka kilogramów więcej na sztandze niż rano, ale kto by się tu cudów spodziewał, toż to takie opierdzielimordy, że głowa mała. Żeby chociaż im coś przypadkiem na głowę nie spadło, to będzie dobrze. Oczywiście poza jedną osobą...a właściwie dwoma. Pierwszą z nich był Krzysiek zwany Igłą, który to głupi nie był i zamiast wyciskać siódme poty, wolał latać z kamerą i nakręcać, jak to Kurek zakładał się z Nowakowskim o to, który z nich walnie więcej na klatę bez rozgrzewki czy też jak wielki Możdżon chciał się popisać przed obiektywem i nie patrząc na to, że na gryfie nie ma obciążników, z takim wysiłkiem się machnął, że aż wywinął orła, nakrywając się nogami. Ot tacy są nasi kochani chłopcy-jak dzieci. Czego to nasz Wielki Brat nie widział?! Chyba tylko tego, że Dziku Kubiak wygodnie usadowił się w kącie  i uważnie nadzorował pracę całego zespołu. No ale zaraz, zaraz! Toć nawet sam Antiga wywijał na rowerku do ćwiczeń dokładnie instruując biednego Zatorskiego, który to nie potrafił załączyć tego pieruńskiego, francuskiego sprzętu. Kto jak kto, ale Stefan to się na tym znał elegancko!
       - A ty co tam robisz? - Ignaczak dostrzegawszy kolegę z drużyny podbiegł bliżej, robiąc zoom na jego oblicze.
         - Pracuję, nie widzisz? - zarechotał, objadając się słonymi, jak woda z Morza Martwego, paluszkami.
           - Ale że jak?! To Stefan tam a ty tu? - no nawet głowa Krzysztofa, który nota bene w życiu widział bardzo dużo, nie mogła pojąć tej zamiany ról, jakiej podjęli się w tym momencie podopieczny z przełożonym. W głowie jego pełnej mądrości pojawił się niesamowity pomysł, coby może i jemu udało się wkręcić na "kierownicze stanowisko" i nic nie robić, jak to kolega po fachu, zwany Pawełem. 
           - Tjenejro! Ja chociu rabotać na wiełasipiedie! - chciał zabłysnąć swą znajomością jezyka naszych ulubienych sąsiadów zza wschodniej granicy, ale to biednemu staruszkowi nie wyszło.
           - Nawet udawać dobrze nie umiesz, drogi kolego -  zaśmiał się z niego Bartunio. - Czyś ty kiedykolwiek w Rosji był? Cokolwiek widział? - zapytał szyderczo, na co Krzysiu biedny spuścił głowę w dół i zamilkł. - To ja, Car Bartosz Wielki mogę się po rusku wypowiadać, a nie ty, podrzędny knypku! - libero oddalił się z pokorą, a Bartunio przybliżył się do trenera i zapytał. - Trenerze, to co, zamianka? Mogę pojeździć na rowerku? - włączył swój wielki zaciesz i liczył na przychylną odpowiedź, a doczekał się...
           - Figa z makiem, Kurek! A wy co się tak patrzycie?! Zapierdzielać i ciężary dźwigać!
        Tak jak trener zarządził, tak być musiało. Nikt nie miał nic do gadania, nawet wiecznie marudzący Bartol stulił dzióbek i potulnie udał się do ciężarków. Czego sam nie udźwigniesz, tego potem ci nikt nie podniesie i podtrzyma. Dewiza myślowa Antigi zawisła na drzwiach siłowni, przez co każdy z chłopców zdawał sobie sprawę, co może zyskać, wylewając tu hektolitry potu. Oczywiście cuchnąca koszulka się nie liczy! Co sobie Bartuś pomyślał w tej swojej pokręconej głowie, to chyba każdy się domyśla. Nie był on potulnym barankiem, a Byczkiem Fernandem. Mój Boże! Dobrze, że Franuz nie potrafi czytać w myślach, bo było by źle! Czas płynął i płynął. Kolejne kilogramy zostały przerzucone, a nawet rzucone, jak się komuś kłaść nie chciało. Żaden z tych wielkoludów nie miał już siły. Leżeli plackiem na podłodze, ocierając swe mokre od potu czoła. Za pewne wyobrażacie sobie jak tam przyjemnie musiało teraz pachnieć?! Stado spoconych bawołów w zamkniętym pomieszczeniu... O zgrozo! Do końca zajęć została im godzinka, a jako, że chęci na dalsze ćwiczenia skończyły się tak naprawdę zanim dobrze się zaczęły, to wspaniałomyślny Wlazły, korzystając z sytuacji, że obu trenerków obok nie ma, zaczął dosyć przyjemny dla nich temat.
       - E, chooopy! A ja to się założę, że miałem więcej kobiet od was wszystkich razem tu zebranych wziętych! - zafantazjował atakujący, chcąc po prostu rozruszać towarzystwo.
        - Ty, Renia Rączkowska się nie liczy! - prychnął Zbychu, na co Mario o mało nie spadł z krzesełka, a reszta nie posikała się ze śmiechu. Mariuszek tak się zburaczył, że aż pot mu z czachy na koszulkę strumieniem się lał. Zatoczył kółko po siłowni, zebrał swe manatki i ruszył do wyjścia. Wielce oburzony, jak On (czytaj ZB9) mógł! Przecież Ja jestem ATAKUJĄCYM!
       - Renia była pierwszą kobietą Maria - poruszał zabawnie brwiami Winiarski, instruując prawą dłonią niecenzuralne obrazki. Wiecie takie wzniesienia i doliny. 
           - Toż to kobitka prawdziwa! - Buszek błysnął fantazją.
     - Ale wy macie jednak zryte banie! Zakaz oglądania moich filmików na YouTube! - Ignaczak jako najstarszy i zdałoby się myśleć, że najmądrzejszy z towarzystwa starał się utrzymać rozmowę na odpowiednim poziomie i, być może, nawet ją zakończyć, co by się który nie zagalopował. - Ja tutaj jestem najstarszy, najbardziej doświadczony i powiem tyle... Nie liczy się ilość a jakość! - walnął dumnie wypinając klatę do przodu. Bądź co bądź Iwonka była wspaniałą kobietą, ale jedyną, więc tutaj nie miał Krzysiunio pola do popisu.
       - 1001 porad Ignaczaka! - Winiarski toć nie mógł już słuchać takich głupot. Cooo kurde, jego przyjaciel miał przygody z Renią, a on sam nie miał się pochwalić swoimi zdobyczami? Zapowietrzył się aż! No ale...tak na marginesie... Nie oszukujmy się! On poza Dagmarką żadnej innej nie miał, więc teraz zamierzał nagiąć nieco fakty. A co tam, i tak się żoneczka nie dowie!, pomyślał. - Wy się tam znacie na kobietach! Ja to dopiero w liceum szalałem...co sobota to inna panienka... - zamknął oczy odpływając do krainy fantazji.
      - Ja ci pragnę przypomnieć Winiarski, że do liceum to chodziłeś w Spale i co sobotę to przyjeżdżałeś do mnie w tajemnicy przed spalskim trenerem! - pech chciał, że słyszała to wszystko pani Winiarska, która zupełnie to przypadkowo przechodziła koło siłowni i zupełnie przypadkowo tam się znalazła. Oczywiście Mariusz Wlazły nic z tym wspólnego nie miał! Oj oczywiście...



^O^
Cześć. To znowu ja :)
3. odcinek Mody na Sukces wyemitowany na blogspocie specjalnie dla Was ^^
 Jeśli ktoś ma ochotę to zapraszam do mnie na www.znajac-mnie-znajac-ciebie.blogspot.com 
Pozdrawiam, Wasza siatkarka <3 :*





niedziela, 4 października 2015

2. "Nie ma to jak wakacje, czyli jęki, stęki, kłótnie, głupie żarciki i "porwali mi moje dziecko!"."

      Po przylocie do malowniczego zakątka Francji naburmuszeni siatkarze oraz ich rodziny wreszcie mogli rozprostować zasiedziałe kości. Usłyszeć można było jedynie przeciągliwe jęki, które normalnie słychać jedynie z sypialni, stękanie staruszków, których forma zdrowotna nie jest już taka jak kiedyś, płacz niemowlaków i małych dzieci, których ostatnio przybyło w reprezentacji oraz, co najdziwniejsze, francuski bełkot wydobywający się z ust trenera, który zaczął się do wszystkich przytulać, a jego własne dzieci dyskretnie oddaliły się od ojca, byleby nikt ich nie rozpoznał i nie łączył z tym farbowanym blondynem. Patrząc na twarze wszystkich można mieć tylko jeden wniosek, każda z obecnych tu osób modliła się w duchu, by żadna niespotykana niespodzianka nie przytrafiła się już reprezentacji. Jeśli tak wyglądają bożyszcze polskich i światowych nastolatek, to my podziękujemy za takie widoki zmarnowanych, wymiętych, zgarbionych idoli. Czasopisma dla kobiet prezentują lepsze ciacha!
       Jedna postać wyróżniała się z tłumu szczególnie. Był to doskonale znany wszystkim Ignaczak, Krzysztof Igła Ignaczak wraz ze swoim synalkiem, który dostał przed chwilą kosza od panny Zagumny. Na twarzach obu panów widać było zdenerwowanie, gdzie brali swoje bagaże w dłonie i ruszyli do podstawionego autokaru. Krzyś o dziwo wyłączył nawet swoją wszystko widzącą kamerę, która obecnie spoczywała gdzieś na dnie jego podręcznego bagażu. Zdecydowanie widziała już za dużo! Wokół nich zaczął się kręcić Antiga, który wyrzucał do góry rękoma, przeszedł nawet na swój płynny polski, który powrócił mu, kiedy środki odurzające, które tak naprawdę miały go uspokoić, a podane były rzeczywiście przez Oskara, przestały działać. Słychać było tylko przepraszające słowa wypływające z jego ust oraz jakieś nogi... Chodziło mu o zimne nogi?! Takie do jedzenia?! ... (?) W końcu jednak wyszło na jaw to, że nieudolnie próbował przeprosić pana Krzysztofa za to, że lustrował swoim francuskim wzrokiem nogi pani Iwony. Jak wiadomo, są one powszechnie uważane za bardzo zgrabne, czego nikt nie ma prawa kwestionować, więc i oko Francuza mogło zboczyć w te rejony, w które nie trzeba. Ignaczak musiał w końcu zrozumieć zachowanie swojego byłego kolegi po fachu z wrogiej drużyny, którego pozasportowo bardzo lubił, ale teraz nie miał zamiaru się z nim zpouchwalać. W końcu patrzył lubieżnym wzrokiem na nogi jego żony!
       Gdzieś za nimi wlokła się niejaka Flawia Kurek, której jej nijaki mąż od siedmiu boleści zarzucił zbyt duże zaangażowanie w rozmowę z Karolem o jego miękkich kolanach, które spowodowane oczywiście są jego zdrowotnymi problemami, no jakże może być inaczej? W dłoniach dzierżyła swoje podręczne torby, no bo przecież wiecznie zazdrosny i obrażony pan Mam Odstające Uszy I Dobrze Mi Z Tym porwał w swe ramiona córkę, bagaże i zniknął gdzieś, zostawiając biedną kobietę na pastwę Krzysztofa, który musiał jak najszybciej oddalić się od Żabojada. Lubiła tego wesołego człowieka, aczkolwiek chyba należy jej się chwila spokoju i ciszy, kiedy jej wiecznie nadąsany mężczyzna zostawił ją choć na chwilę, jednak nie mogła nacieszyć się samotnością długo, bo otoczyła ją Igła, a w oddali widać Uszatego, który wypina klatę, jakby miał jeszcze co, dzierżąc Małą na rękach, w okularach na nosie i z tym cwaniakowanym uśmiechem na twarzy. Nienawidziła go, a jednak tak mocno kochała... 
      - No nie gniewaj się już na mnie - zaczął, gdy tylko libero podreptał do swojej córki, by uratować ją z opresji, w jaką wpadła przez niejakiego młodego Wlazłego. - Następnym razem po prostu zajmij się swoim biednym Bartusiem. Wiesz jak ja cierpię przed lotem i w jego trakcie? Ja nic wtedy nie mogę! - skomlał, ciągnąc za sobą walizki do autokaru, jednak jego luba nadal była nieugięta i słowem się do niego nie odezwała. - Spać nie mogę, jeść nie mogę...
       - Bzykać też nie możesz... - dało się usłyszeć gdzieś z przodu. Nikogo innego, niż kapitana reprezentacji nie można było wręcz o takie słowa oskarżyć, więc nikt nie był zdziwiony, jedynie Bartunio się czerwony zrobił. Michał celowo nabijał się ze swojego szwagra, mrugając do siostry swojej żony. - Kłosowi miękną kolana, a tobie ten, co wyżej się umiejscowił między twoimi nogami! - Tego jeszcze polska siatkówka nie widziała! Dzik w żołędziach przy zrywie, jaki wykonał starszy przyjmujący, to picuś! Ale miał powód w postaci nadciągającego na niego Bartosza. Niestety jednak biegł tak nieudolnie, że o mało co nie wygrzmocił się o stopę swej małżonki, która oczywiście jak najbardziej przypadkiem znalazła się obok i mu ją niechcący podstawiła. Nie żeby coś! Kochała męża! Chciała go tylko lekko ukarać.
         Gdy wreszcie cała ekipa zapakowała się do autokaru, gnieżdżąc wszystkie swe bagaże w małym luku na nie, mogła wreszcie zabrzmieć stara polska muzyka, wręcz same polskie klasyki, które zwykł zapuszczać duet Winiarski&Bartman, którzy nieudolnie dzierżyli rolę trzymania polskiego bumboxa. Do repertuaru włączone zostały hity lata, disco polo, piosenki biesiadne, jak i wszystkie ulubione nuty DJ. Winiara, który to najlepiej zna środowisko muzyczne i odnalazłby się w nim doskonale, w końcu nie każdy ma TAKI głos! Od tego momentu nie mogła już zapanować cisza w tym wesołym autobusie, każdy bawił się doskonale, korzystając z chwili uniesienia. Gdzieś na tylnych siedzeniach Krzysiu wreszcie przytulił się do żony i śpiewał jej wprost do ucha refren hitu Milano "O Tobie kochana". Rozochocił się nawet Cichy Pit, którego długie łapy, klejące się wcześniej do pośladków partnerki nagle zaczęły prawie sufitu dotykać, tak się dobrze chłopak bawił! A Ola? Oli to nie przeszkadzało, modliła się jedynie o to, żeby niczego nie popsuł, bo ona płacić za to nie będzie! Specjalnie na życzenie cichego do tej pory Zatiego puszczona została "Lekcja miłości", przy której Pawełek wstał z miejsca, pochwycił łyżkę, którą Flawia karmiła  i zaczął śpiewać do niej, jak do mikrofonu. A to chłopak miał gest romantyczny!
         - Przepraszam... - dało się usłyszeć przebijający się głos Zagumnego. - Puśćcie mnie no! - jego głos przebijał się pośród muzyki i gwaru zabawy, która zrodziła się w tym małym pojeździe. - Wyłączcie to do cholery! - wszyscy spojrzeli zaskoczeni na strapionego życiem rozgrywającego. - Syna mi porwali! - zaczął się trząść, z ust prawie popłynęła mu piana, oczy rzucały gromami, a resztki włosów na głowie przybrały jeszcze bardziej marchewkowy kolor.
      - Mikołaj! - i tak oto dorobiliśmy się zmarchewkowanego Zagumnego, omdlałej Oliwii i zmartwionej całej reprezentacji. Nic dobrego nie może z tej zgrai wyjść!
      - Panie kierowco, na lotnisko! Migusiem! - jedynym przytomnie myślącym człowiekiem okazał się młody Ignaczak, który jednocześnie zaczął kierować całą akcją i tulić do siebie zmartwioną zagubieniem brata Wiktorię.
         Wszystko działo się bardzo szybko, kierowca złamał chyba wszystkie możliwe przepisy, jednak jechał z nożem na gardle w postaci Sebastiana stojącego nad nim. Za młodym Ignaczakiem panie zajęły się Oliwką, a panowie Pawełkiem, podając mu marchewkę, którą to jeść miały dzieciaczki, ale znajomość Gumowego charakteru i wiedza, że jedynie marchewki są w stanie go wyciszyć przekonały dzieciaczki do oddania swego jedzonka w rączki wujaszka. Co z tego, że zrobi się jeszcze bardziej rudy, wszyscy go i tak będą kochać. Dosłownie po kilkunastu minutach cała zgraja znów wylądowała na lotnisku, gdzie rozpoczęły się poszukiwania. Zdruzgotany ojczulek wleciał do sali przylotów i sprawdzał, czy czasem jego mały urwis nie siedzi gdzieś pod którymś z krzesełek. Zatroskany chodził na czworaka po całym pomieszczeniu, podnosząc nogi wszystkich siedzących, by spojrzeć pod ich miejsce. Niestety tam Mikołaja nie było! Oliwia za to, jak to prawdziwa kobieta poleciała od razu sprawdzać łazienki, czy aby przypadkiem młody nie został się w jednej z kabin, gdy ona poprawiała sobie makijaż, a maluch był z nią. Czołgała się i sprawdzała, czy czasem gdzieś nie będzie widać zielono-czerwono-niebieskich drogich buciczków z haczykiem, w które to ubrany był chłopiec. Nie znalazła ich jednak. Ta ogarnięta część naszej wycieczki wyciągnęła z kieszeni swoje bajeranckie telefoniki i pokazując zdjęcie chłopczyka pytali przechodniów o niego. Niestety i to nie przyniosło żadnego rozwiązania. Sebastian głowił się, gdzie mógł się podziać być może jego przyszły szwagier. Analizował każdą chwilę spędzoną w samolocie i na lotnisku, kiedy to widział młodego Zagumnego, który przeszkadzał mu w rozmowie z Wiktorią. W końcu wyrzucił dłonie do góry, krzyknął głośno i pobiegł w stronę autokaru. Nakazał kierowcy otworzyć luk bagażowy, a jego oczom ukazał się mały szkrab, którego wziął na ręce i podreptał dumny z rozwiązania zagadki w stronę całego zgromadzenia.
        - Proszę o uwagę! - zamilkł na chwilę. - Cisza! - wreszcie wszyscy spojrzeli na niego, a na twarzach zaczęły pojawiać się uśmiechy, a ten największy u pana z marchewkowymi włosami, który od razu chwycił syna w ramiona. 
       - Moje dziecko kochane! - rozpłakał się... Czy ktoś widział kiedykolwiek płaczącego Pawła Zagumnego? Jeśli nie, to własnie teraz, na lotnisku we Francji miał ku temu okazję, musiał się jedynie tam znajdować, jak cała reprezentacja, rodziny oraz przypadkowi gapie. W gruncie małe grono ludzi. - Dziękuję Sebastianie - przytulił młodego Ignaczaka. - Witaj w rodzinie, synu - szepnął mu bardzo cicho na ucho, a chłopak uśmiechnął się od ucha do ucha, by zaraz zostać wyściskany przez kolejną Panią Zagumny i wybrankę swojego serca, od której to dostał całusa w policzek. Rozmarzył się...
        - No rozejść się do pokoi! - zarządził kierownik reprezentacji, kiedy to wreszcie wszyscy dotarli do hotelu. Dzisiejszy dzień siatkarze mieli już wolny, więc po wstępnym rozpakowaniu się w pokoju każdy zapewne postanowi wybrać się na zewnątrz, by zwiedzać okolicę. Ignaczak już obmyślał, komu by tu dzieci sprzedać, żeby zabrać Iwonkę na romantyczny spacer po plaży. Większość uważa pewnie, że mężczyźni nie mają głowy do dat, jednak nie Krzysiu. Ten człowiek doskonale pamięta, że to właśnie w zbliżonym czasie do obecnego oświadczył się swojej małżonce nad polskim morzem. Rozmarzył się troszeczkę, wracając do tych odległych czasów, kiedy to mógł jeszcze całe noce kochać... rozmawiać! ze swoją małżonką. Ach! Co to były za czasy. Młodzi, piękni, pełni witalności... Oczywiście Krzysiu nie sądzi, ażeby jego małżonka z wiekiem traciła na urodzie, wręcz przeciwnie, piękniała z wiekiem! Niejeden ogląda się za panią Ignaczak, wzbudzając w Krzysztofie jego ciemniejszą stronę. Ciemniejszą stronę zazdrosnego Krzysztofa. Teraz jednak szedł Krzyś rozmarzony i uśmiechnięty od ucha do ucha, gdyż udało mu się sprzedać dzieciaki pod opiekę Winiarskich, którzy mieli już swoją dwójkę maluchów na głowie. Na jednym z leżaków wypatrzył swą ukochaną odzianą w skąpy kostium kąpielowy i chustę zawisłą na biodrach. Ciepła, krwistoczerwona krew uderzyła nie tylko do mózgu libero, ale do dolnych partii ciała również. Zawadiackim krokiem podreptał w jej stronę, przysiadł się na skraju leżaka, dłonią zaczął delikatnie gładzić zgrabne udo małżonki, które otworzyła jedno oko, spojrzała na niego i z powrotem zamknęła oczy.
       - Zapomnij, wkurzyłeś mnie tym, jak patrzyłeś złowrogo na biednego Stefana i na mnie w samolocie, więc na nic nie licz. Kładź się obok i korzystaj ze słońca. - Biedny Krzysiu nie miał nic więcej do powiedzenia, zdał sobie sprawę, że z miło spędzonego czasu nici. Ostatnio Iwonka zachowuje się tak coraz częściej. Jak to dobrze, że ostatnie tygodnie spędził w Spale, więc nie musiał wysłuchiwać jej lamentów i wahań emocjonalnych, tak bardzo chciałby wrócić do czasów z czerwca, gdy spotykał się z żoną raz w tygodniu i zawsze spędzali miłe chwile. Ba!, nawet cały weekend pod koniec maja. - Gdzie dzieci?
         - U Winiarskich - odpowiedział spokojnie, bez radości, która została bezwiednie zgaszona. Nagle poczuł, jak jego leżak ugina się jeszcze bardziej, a przecież nie było możliwe to, żeby w ciągu kilku minut przybrał na wadze dobre ponad pięćdziesiąt kilogramów! Na swojej klatce poczuł czyjeś włosy, a na ustach wargi.
         - Przepraszam Krzysiu, nie wiem, co się ze mną dzieje - pocałowała go delikatnie.
         - Nic się nie stało, kocham Cię, Iwonka.
         - Kocham Cię, Krzysiu... - podreptali oboje do hotelu, trzymając się za ręce, Krzyś znów się uśmiechał, a Iwonka wręcz promieniała przy swoim mężu. Z daleka było widać, jak ta para za sobą szaleje mimo upływających lat. Magia, jaką się otaczali była wyjątkowa. Dotarli pod hotel, odebrali dzieci od przyjaciół, które dosłownie zasypiały w ramionach. Krzyś niósł syna, a Iwona córkę. Uśmiechali się do siebie, byli naprawdę szczęśliwi. Już pod samymi drzwiami do ich apartamentu usłyszeli dziwne dźwięki dochodzące z pokoju obok. Bartmany... Krzyś już wiedział, że to będzie ciężka dla niego noc.



^O^
Cześć! Dzisiaj przemówię do Was tylko ja, czyli siatkarka kurkowa, gdyż Dzuzeppe zaniemogła z pewnych przyczyn.
Przesyłamy Wam 2. rozdział, od razu przepraszamy, że musiałyście aż tak długo czekać. Brak czasu. Dzuzeppe ma szkołę, ja mam pracę i tak jakoś blogger odszedł na nieco dalszy plan, ale już jesteśmy, już dodajemy kolejny part na naszej "Siatkarskiej Modzie na Sukces"! :)
Zachęcamy do wypowiadania się w komentarzach i do następnego :*

czwartek, 20 sierpnia 2015

1. "Galimatias! Wybiegać w przyszłość, czy modlić się o szczęśliwą podróż?"


    To już dziś. Wielki i zarazem pierwszy taki dzień, kiedy to polska reprezentacja w piłce siatkowej mężczyzn wyrusza na zgrupowanie poza granicami Polski. Bądźmy szczerzy poza granicami Spały, która jest ich treningową świątynią, jak oni poradzą sobie gdzieś indziej. Jak poradzą sobie poza naszym krajem?! To będzie olbrzymi eksperyment, ale w końcu ten, kto nie ryzykuje, nie wygrywa, a dla naszych siatkarzy tegoroczne ryzyko, byleby tylko osiągnąć końcowy sukces, jest opłacalne. Zaufali trenerowi Antidze, powierzyli swoje marzenia w jego dłonie, więc pójdą za nim teraz wszędzie, nawet w ogień, jeśli zapewni ich, że na końcu drogi czeka na nich medal Mistrzostw Świata, tych polskich mistrzostw. Tak więc dnia dzisiejszego, dokładnie dwudziestego siódmego lipca piętnastoosobowa kadra siatkarzy wraz ze swoimi rodzinami oraz cały sztab trenerski stawia się na lotnisku, by za kilka godzin zameldować się we francuskim kurorcie wypoczynkowym w Capbreton i to tam odpoczywać i zacząć budować formę do najważniejszej tegorocznej imprezy.
       - Ignaczak! Chodź no tu! - niejaki Zbigniew Bartman pseudonim "ZB9" wydarł się przez pół terminalu tylko po to, by niejaki "Igła" nagrał go i jego żonę Gabrysię. Główny powód tego hałasu, to chęć pochwalenia się przed wszystkimi, którzy jeszcze nie poznali osobiście jego małżonki właśnie nią, jednak o tym głośno się nie mówi. - Idziesz, czy może już ci te igiełki powypadały i nie dasz rady dojść? - zaczął śmiać się histerycznie, jakby właśnie powiedział coś śmiesznego, ale umówmy się, nic takiego nie miało miejsca. Śmiał się tylko on.
       - Żebyś ty dochodził tak, jak robię to ja w tym wieku, to byłoby wszystko z tobą dobrze, a tak musisz zadowalać się upokarzaniem w twoim mniemaniu innych - Ignaczak odgryzł się na wizji, by za chwilę zacząć wesoło świergotać do panny Gabrielli Bartman. - Witamy w kadrze piękną młodą mężatkę - ucałował jej policzek, zadał jeszcze kilka ogólnych pytań i popędził dalej.
      Nikt nie spodziewał się takiego rozgardiaszu na lotnisku, jaki panował dziś. Wokół siatkarzy kręciła się masa ludzi począwszy od sztabu, po bliskich oraz kibiców, z których dosłownie każdy chciał zrobić sobie zdjęcie ze swoim idolem, nie zważając na to, że z drugiej strony wyglądało to zgoła inaczej. Taki na przykład Karol Kłos razem ze swoją Daryją, również świeżo upieczoną małżonką, przeglądali walizki w poszukiwaniu jego ulubionych bokserek, których wyjątkowo na zgrupowanie za granicą zabrał kilka par, co z tego, że każde były granatowe i miały ten sam wzór, liczy się ilość! Z kolei niejaka Ruda Puma, zwana inaczej Pawłem Zagumnym, czaiła się z dala od wszystkich w ramionach swojej małżonki, gdyż czuła się odrzucona z powodu koloru włosów, jakie zagościły na jego głowie już prawie od trzydziestu siedmiu lat. Wiekowy chłop! Ale to nie wszystko, taki Winiarski z Wronką biegali wokół wszystkich szukając małego Oliwiera, który pobłądził wśród tych przemiłych pań z obsługi. Co z tego, że wręcz musiał pobłądzić, ażeby wujkowi Andrzejkowi załatwić numer do przepięknej blondynki... O tym również się nie mówi! Najbardziej dumnie do zdjęć pozował jednak Bartosz zwany Siurakiem Kurek, który wszędzie taszczył na rękach swoją córeczkę. Mało co nie pęk z dumy... Reszta... O reszcie można powiedzieć, że byli nawet zadowoleni, a doprecyzowując mocno wkurzeni.
        Oazą spokoju był za to sam główny pomysłodawca całego przedsięwzięcia, który potulny jak baranek siedział obok swej uroczej małżonki z dwójką dzieci na kolanach, które dzielnie trzymały się ukochanego ojca za szyję, coby się w jedną czy drugą stronę nie przechylił zbytnio. Coś było na rzeczy! Niejaki Ignaczak, zerkając na swego szefa, już po chwili wiedział, że coś jest nie tak, dobre ujęcie w jego zbajerowanej kamerze uchwycić zdoła wszystko, więc podkrążone, zmęczone oczy, usta wygięte w grymasie, nawet nieład na głowie nie mogły umknąć jego uwadze. Podreptał więc szybko do Możdżonka, który zawzięcie dyskutował ze swą panią o tym, że wcale, a wcale nie urósł przez ostatnie dziesięć lat, co oczywiście było brednią, bo znała go wtedy, gdy był jeszcze nawet niższy od niej, bo jakby ktoś nie wiedział, niejakie Drzewo zwane potocznie Marcinem było kiedyś małe, ale to rzeczywiście było bardzo dawno temu. Kazał się natychmiast nachylić swemu przyjacielowi, no bo w końcu jak by to wyglądało, gdyby wspinał się na palce i szeptał coś wprost do jego uszu, no przecież od razu zaczęłyby krążyć plotki, a jutro rano zobaczyliby się na okładce FAKTU z podpisem "Nowy romans w kadrze? Czy to jest normalne? W każdym razie młodej parze życzymy szczęścia!".
     - Ej ty, popatrz no ty na tego Żabojada naszego... - nakazał wierzy niestacjonarnej. - Wyczuwasz coś na swoim radarze? - popatrzył jeszcze raz przenikliwie na trenera, a potem na byłego ElCapitano.
       - Krzysiu, toż to widać na pierwszy rzut oka, że Łysy Terrorysta coś przy nim w nocy majstrował, bo druga połówka naszego Francuzika chciała się wyspać, a ten jej nie dawał, więc poszła do doktorka i dostała odpowiedni specyfik... - Marcin został obrzucony dziwnym spojrzeniem ze strony libero.
         - Ty tak serio? Znarkotyzowali nam Trenejra? - zaświeciły mu się oczy. - Ale zaraz, zaraz... skąd ty to wszystko wiesz? Byłeś w nocy u Oskara? - zszokowana mina Krzysztofa wyrażała więcej niż tysiąc wypowiedzianych słów, które już nie raz wypowiadał do swej ukochanej... kamery, bo do małżonki te najczulsze słowa zwykł szeptać. - Haniu, składam kondolencje... - zwrócił się do pani możdżonkowej, chwytając w swoje dłonie jej ręce. - Łączę się z tobą w bólu w tej traumatycznej chwili, kiedy to twój ukochany noce spędza u fizjoterapeuty.
        - Marcin, o czym on mówi? - spojrzała się na swego narzeczonego, który już zbierał się do sprintu. No proszę trening biegowy na lotnisku? Tego jeszcze nie było! Takie rzeczy tylko w Polsce.
      Ignaczak podreptał jednak w końcu dalej, przecież jego kamera musiała zarejestrować wszystko, nic nie mogło nie zostać nagrane, jeśli wskaźnik baterii pokazywał ponad połowę energii. Jego wyczulone ucho usłyszało nagle, jak w oddali żywą dyskusję prowadzi Michał, który poszedł w żołędzie już prawie trzy lata temu, ze swoją partnerką. Libero dyskretnie więc zaczął zaczajać się w ich kierunku po drodze zaczepiając Wlazłego, który radośnie śmiał się do swojego synka, który to właśnie kręcił piruety z małą Dominisią, którą Ignaczak poznał dopiero po chwili, gdy zobaczył obok niej swoją żonę. Jego własna córka, a tak wystrojona, że aż tak przychylniej spojrzał na młodego Wlazłego. Uśmiechnął się szeroko i podreptał dalej. Gdzieś po drodze zobaczył również Nowakowskiego, który myślał, że chowając się w korytarzu prowadzącym do łazienek, ukryje się przed całym światem, ale jak powszechnie wiadomo, przed kamerą Ignaczaka zwaną Jadźką nic się nie ukryje, więc zarejestrowała ona, jak wpycha swój język w usta partnerki, a łapy pcha do jej tyłka. Ale drodzy moi mili, siatkarz też człowiek, niech sobie życie umili!
       - Heroinka, do pana! - chyba nie tego spodziewał się Michał Kubiak, gdy zaczął głośno krzyczeć. Tuż obok niego po chwili zjawił się bielusieńki pudelek, którego bez zastanowienia wziął w ramiona, niczym Kurek swą córkę i przytulił z całych sił. - Moje kochane... - zaczął się rozczulać nad pięknym stworzeniem, które urzekło i samego Krzysztofa, w którym nagle obudziły się podkłady czułości, a można nawet powiedzieć, że obudził się instynkt rodzicielski. Rozejrzał się on wokół siebie, zakręcił pirueta obok żony, chwytając ją w ramiona i odciągając na bok, gdzie zmysłowym głosikiem zaczął do niej mówić i umilać sobie dokładnie tak samo życie, jak przed momentem robił to środkowy.
      - Ja ci dam Ignaczak przyjemne chwile! Uważaj, że je zobaczysz! Śpisz na podłodze! - Iwonka krzyknęła groźnie do męża, powodując jego smutną minę, po czym oddaliła się z powrotem do córki, a do libero podbiegł jego własny rodzony syn.
         - Nie martw się tato, z kobietami tak już jest... Trzeba to jednak przyjąć na klatę i walczyć dalej - poklepał ojca po plecach. - Patrz i ucz się tato! - w jednej chwili znalazł się w okolicach Rudej Pumy, która natychmiastowo groźnie popatrzyła w stronę Ignaczaka, ale ten wzruszył jedynie ramionami i przyglądał się sytuacji, jak to jego własny syn radzi sobie lepiej z dziewczyną niż on, bajerując niejaką Wiktorię, której ojciec wzrokiem zabójcy śledził zarówno ojca, jak i syna z rodu Iglastych.
       Zza zakrętu prowadzącego do innego korytarza wyłoniła się nagle poddenerwowana Paulina Wlazły, której szpilki głośno stukały o kafelki na podłodze. Szła szybkim krokiem, spokojnie mogłaby brać udział w zawodach dla chodziarzy, a już na pewno w takich, w których trzeba mieć na nogach szpilki. Była zdecydowana, zdenerwowana i wkurzona. Nawet Ignaczak nie śmiał się do niej odezwać, a przecież on odzywa się do każdego i kameruje wszystkich. Z jej oczu ciskały gromy, a zaciśnięte pięści pozwalały bać się, że zaraz je otworzy i rzuci na kogoś czar, jak te wszystkie wredne jędze z bajek dla dzieci. Notabene wszystkie dzieci obecne na lotnisku wtuliły się mocniej w swoich rodziców, a zwierzęta we właścicieli. Gdy wreszcie zasiadła na swoim miejscu, wyjęła nowoczesnego smartphone'a i utkwiła w nim swój wzrok, każdy odetchnął z ulgą. Jednak nie na długo, bo po chwili wszyscy usłyszeli, jak o własne nogi potyka się druga połówka Pauliny, niejaki Mariusz "Niezdara" Wlazły. Mimo spektakularnego upadku, podniósł się szybko z podłogi, uśmiechnął się tak, jak tylko on potrafi i ruszył swobodnym krokiem przed siebie. Był całkowitym przeciwieństwem swojej żony, do której właśnie zmierzał. Zasiadł obok niej na krzesełku, nawet próbował ją objąć, jednak jej wściekłe spojrzenie nie pozwoliło mu na to.
          - Co jest? - zapytał troskliwie, zbliżając się do małżonki.
         - Domyśl się! - wykrzyknęła, podniosła się z miejsca i pomaszerowała dalej. Ocho, chyba ma TE dni, pomyślał Krzysiu.
         Słychać było tylko stukot jej obcasów, cała sala zamilkła.
        Po upływie kilkunastu minut każda osoba dostała wreszcie swój bilet, oddała bagaż, by ten spokojnie znalazł się w samolocie z nadzieją, że żadne nadprzyrodzone moce się nim nie zaopiekują w przestworzach i wreszcie całą grupą ruszyli do wynajętego tylko dla nich samolotu, który miał ich przenieść do treningowego raju dla sportowców i wakacyjnego dla ich rodzin. Żyć nie umierać i tylko się pławić w tym luksusie, który pan kochany prezes, którego Ruda Puma wręcz kocha się wreszcie postarał i za namową Francuzika załatwił genialne miejsce do zgrupowania. Oby tylko za dziewięć miesięcy cała ta piętnastka chłopa nie przyszła do niego z zaproszeniami na chrzciny, a dzieci na imiona nie miały Mirosław/Mirosława oraz Stefan/Stefania. Tego polskie społeczeństwo już by nie zniosło! Co to co nie! Nawet chyba na korupcję przymknęliby oko, no bo w końcu każdy wie, jaki Polak pazerny na pieniądze jest. 
      - E, Kłosie, siedzisz czterema literami na moim miejscu! - zdenerwowany Bartuś od dobrych pięciu minut nie mógł znaleźć swojego rzędu, ale jak już go znalazł, to myślał, że wybuchnie... Że niby ma siedzieć z własną szwagierką, gdy tam gdzieś z dala siedzą jego dwie ukochane kruszynki same? Co to to nie! - Dawaj mi tego bileta swojego, bom się chyba pomylił i Winiarowego chwycił, a ty mojego... Toż to taki galimatias powstał! - wyrzucił ręce do góry, co zarejestrowało baczne oko naczelnego filmowca reprezentacji, który zadowolony siedział razem z dziećmi w jednym rzędzie, tylko się doczekać żony nie mógł.
        - Co ty ode mnie chcesz? - Karol wstał z miejsca przestraszony i rąbnął głową w sufit. Zaczął się rozglądać wokół siebie nerwowo, gdy zorientował się, że kobieta, która przed chwilą chwycił za dłoń i zaczął opowiadać, jak to mu się kolana wodniste robią, gdy leci samolotem, to nie jego ukochana Daria, tylko niejaka Flawia, którą bądź co bądź bardzo lubił, ale na Boga!, nie kochał jej! - Gdzie mi moją kobietę porwaliście?! - krzyknął na całą maszynę, a gdy tylko usłyszał jej cieniutki głosik gdzieś z tyłu, od razu przebił się przez zdezorientowanego Bartosza i pobiegł w tamtym kierunku. Ignaczak śledził wszystko, ale kurna jego kobiety nadal nigdzie nie było!
         - Jak to ty Michu z moją żoną siedzisz?! Jak ty sobie to brachu wyobrażasz?! - Zbysław poderwał się jako kolejny. - Ja rozumiem, pożyczałem ci majtochy, jak żeś swoich zapomniał, pożyczałem ci skarpetki, jak dziury długimi pazurami w swoich porobiłeś, pożyczałem ci nawet gumki, żebyś dziecka gdzieś komuś nie zrobił, co jak widać na załączonym obrazku - tu pięknie uśmiechnął się do Moniki - nie udało mi się na szczęście... Ale kurwa, żony ci już nie pożyczę!
       - Co się tu do licha dzieje?! - Ignaczak krzyknął i popatrzył na wszystkich swoich kolegów. Wreszcie wzrokiem odnalazł i swoją zgubę, która siedziała gdzieś po środku samolotu i zawzięcie tłumaczyła Stefanowi, że nie rozumie ani słowa po francusku, co z tego, że była w Paryżu, przecież to były tylko zakupy! Jednak trener nie dawał za wygraną, dalej żabożył, zwracając się do niej. Krzysztof zarejestrował wszystko. Począwszy od Flawii, która słuchać musiała o miękkości w kolanach, po bulwersy Kurka, Kłosa i Bartmana. Jednak to nie wszystko. Piterowa Ola się zapodziała gdzieś z masażystą, koło Winiarskiej siedzieć miał Kura, Wrona przygruchał się koło Wlazłej Pauliny, a mały Arek nawet mu na kolanach już siedział... Wszystko było na opak! Jeszcze coś Igłę popchnęło z tyłu, odwrócił się gwałtownie i zobaczył jak Buszek z Miką wychodzą z ciasnej toalety. Tego było już za dużo. - Trenerze, niechże trener coś zrobi!
        - Ale żiee cou wiyy odie mnjie chciecje? - przemówił wreszcie łamaną polszczyzną, by po chwili zatoczyć koło głową i opaść bezwładnie na kolana Iwony. Wszyscy spojrzeli po sobie, by po chwili wydać z siebie przenikliwy jęk zawodu.
      - Cisza! Zaraz wszystko postaram się załatwić - odezwał się wreszcie jedyny trzeźwo myślący Mariusz Szyszko, na co nie wskazuje jego nazwisko, no bo kto normalny moje je mieć? Przecisnął się przez siatkarzy, podreptał w stronę stewardess, porozmawiał z nimi chwilę, choć dla Igły to była dłuższa chwila, a dla jego kamery nie dało się ukryć tych maślanych oczu. - Niestety nic nie da się zrobić. Macie siadać na tyłkach tam, gdzie was przypisali i nie dyskutować, bo inaczej nie wylecimy stąd dziś, a to się Prezesowi nie spodoba...
      Takim oto sposobem polska kadra siatkarzy zaczęła zgrupowanie. Co z tego wyniknie? Może lepiej nie patrzeć w tak odległą przyszłość, a modlić się, żeby szczęśliwie dolecieli? 




^()^



Siatkarka kurkowa:
Dzień dobry! 
Dzisiaj jako pierwsza przemawiam do Was ja-Monika zwana siatkarką kurkową :)
Jest nam bardzo miło i przyjemnie, że nasza praca została tak pozytywnie przez Was przyjęta! 
Szczerze? Bałyśmy się wraz z Dzuzeppe Waszej reakcji, no bo w końcu to jest coś zupełnie innego niż być może miałyście okazję dotychczas czytać :)
Każdy kolejny rozdział będzie coraz bardziej "rył banię".
Jak przystało na prawdziwą "Modę na Sukces" :D
Ahaaa....Jeszcze jedno-wróciłam do pisania!
Pomóż mi odnaleźć nasze najpiękniejsze dni
Karina, nie zgarniesz wszystkich laurów, co to to nie! :D
Teraz ty możesz się wypowiedzieć, pozwalam :)

Dzuzeppe:
Moje drogie, ważna informacja!
Gdyby nie Monika, ta historia nie powstałaby, to wszystko, to jej pomysł, ubrany jak na razie jeszcze w moje słowa, lecz w kolejnych rozdziałach będą to już nasze wspólne słowa, jeszcze lepsze od tego co tu!
Ja ze swojej strony chciałabym zachęcić Was do wpisania się do zakładki Informowani.
Ułatwi nam to mocno pracę. 
Chcę Wam o czymś powiedzieć. Jestem w gorącej wodzie kąpana. 
Zostań, proszę.
Może któraś z Was się zainteresuje ;)
Wiem, że wiele moich blogów obecnie stoi w miejscu, że nic się nie pojawia, ale ja chciałabym Was uspokoić, mam naprawdę dużo zapasów na każdym z blogów, po prostu nie czuję radości z publikowania, jeśli nie mam dla kogo, a i mój czas nie pozwala na tyle spędzania tu czasu, co kiedyś...
Aczkolwiek mam siły i będę pisać, dopóki mnie stąd nie przepędzą ;)
W końcu to co powyższe jakoś mi wychodzi ;P
Wraz z Moniką mamy pewną regułkę, ona rzuca pomysły, spisuje je, a ja je rozbudowuję i tak oto powstają Siatkarsko modowe perypetie :D
Całuję!

Facebook   Ask    


wtorek, 28 lipca 2015

Prolog. "Jak potrzeba to stać nie chce, a jak by się przydało to nie może!"

      Wyjazd na zgrupowanie do Francji zbliżał się wielkimi krokami. Tak się jednak składa, że przed samym wyjazdem mają miejsce urodziny naszego kochanego prezesa polskiego związku piłki siatkowej, którego zna każdy. Imię Mirosław to jedno z najczęściej wymienianych zaraz po zawodnikach i trenerze w kontekście Mistrzostw Świata, które lada moment rozpoczną się w naszym pięknym, spragnionym siatkówki kraju. Każdy również pamięta za sprawą niejakiego Krzysztofa I., jak to niejaki Paweł Z. pozdrawiał swojego ukochanego prezesa w jednym z materiałów filmowych tego pierwszego. Ale wracając do urodzin... Każdy szanujący się reprezentant naszego kraju ten wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju dzień musiał mieć w swoim kalendarzu zakreślony mocno czerwonym markerem, a jeśli pamięć go nie zawodzi, to mocno w niej wyryty chociażby po to, by składając życzenia swojemu szefowi, podlizać się jego względom. Bo czemu by nie? Jednakże, jak wiadomo każdemu może niekiedy pamięć spłatać figla, a kalendarz może się zawieruszyć, a już na pewno naszym reprezentantom, którym trudno przychodzi zapamiętanie, kiedy to ich własna małżonka na świat przyszła. Tak czy inaczej, o ich pamięć zawczasu zadbał wspaniałomyślny Pan Mirek, rozsyłając do każdego reprezentanta zaproszenie na jego bal urodzinowy, ponieważ nie chciał powtórki z rozrywki, kiedy to przybywali jedynie nieliczni, a przeważnie jedynie rodzina. W tym roku musiało być inaczej!
       Prezes postanowił wynająć najlepszy lokal w Warszawie, do tego oczywiści pokoje hotelowe dla jego zagranicznych gości, których nie powstydziłby się nawet światowej klasy aktor. To miała być impreza z pompą! Lista gości nie miała wręcz końca, znalazła się na niej oczywiście cała kadra siatkarzy z trenerem na czele, oczywiście z partnerkami a nawet dziećmi, Widniały tam również nazwiska siatkarek, wielu ludzi biznesu i sportu ze wspaniałym skoczkiem narciarskim Adamem Małyszem, który co prawda, z siatkówką nic wspólnego nie miał, ale otwarcie deklarował, że jego ulubionym zawodnikiem jest Winiarski. Pan Mirosław nie omieszkał zaprosić również swoich licznych partnerów biznesowych, przyjaciół z zagranicy, no i każdego, o kim sobie w porę przypomniał.
      Zaproszenia dotarły oczywiście na czas, jednak który siatkarz jest na tyle często w domu, co by rzuciła mu się w oko biało czerwona koperta, w której ono widniało? Przed samym wylotem do Francji siatkarze dostali kilka dni wolnego, większość niestety zapomniała, że w tym czasie ma odbyć się wielka impreza na cześć Prezesa, jednakże ich wspaniałomyślne małżonki pamiętały o tym doskonale, kupując piękne suknie, buty i dodatki. Nie każdy był z tego fakty zadowolony, wielu z nich miało już inne plany na ten wieczór, nierzadko wynajęty już pokoik gdzieś nad morzem czy jeziorem, by spędzić miły czas z żoną, narzeczoną czy dziewczyną. Na nic zdały się ich błagania, żeby odpuścić uroczystość, panie były nieugięte. Nie pozostało im nic innego, jak tylko wypachnić się wystarczająco, co by zabić zapach siłowni, którym byli przesiąknięci, dołączyć do swoich pań i biegusiem wręcz dostać się pod wyznaczony adres.
    Limuzyny naszych Orłów zapełniły parkingi wokół hotelu, a muzyka z lat młodości Pana Mirosława przyjemnymi rytmami raczyła przechodniów przed jak i wewnątrz budynku. No bo kto nie lubi posłuchać za darmo "She's a Lady" Toma Jones'a? Jako pierwszy do obrotowych drzwi ruszył Karol Kłos ze swoją Darią, pewny siebie i nawet dosyć szczęśliwy, bo po drodze, siedząc w aucie, uświadomił sobie, że ma to jednak dobre strony - będzie mógł sobie pochlać i to na legalu, bez zrzędzenia swojej ślubnej. Zatarł ręce i szybciutko złapał za klamkę, już czując ten klimat. Hmm pachnie rosołem, i to dobrym! pomyślał. Zdziwił się jednak chłopak bardzo, kiedy to dwóch goryli, stojących przy wejściu, zastąpiło mu drogę, chwyciło za ramiona i wręcz przeniosło do tyłu.
       - No ale że o co chodzi?! - spytał z wyrzutem, wyrywając się im. Otrzepał swój nowiuśki garnitur z niewidzialnego kurzu, który to tak brutalnie został pognieciony przez ochroniarzy, jednak nie zdołał rozprostować zagnieceń na łokciach.
     - Zaproszenie! - jeden z mężczyzn wyciągnął dłoń ku środkowemu. Karol jakże zaszokowany pomacał się po kieszeniach. Nie miał pojęcia zielonego, jakim prawem oni tak go traktują. Toż to Karol Kłos bez zaproszenia powinien wejść, ot co! W tym samym czasie do środka kolejno dostali się Kurkowie, Bartmany, Ignaczaki i Kubiaki, a ten biedny stał dalej jak sierota, nie mogąc pojąć, jak to możliwe, że oni zaproszenie pisemne mieli, a on go nawet nigdy na oczy nie widział.
     - Chamstwo w państwie normalnie, ja się Kłos nazywam! Jestem środkowym reprezentacji i wchodzę! Nie powstrzymacie mnie! - wypiął dumnie klatę do przodu, nabrał powietrza w płuca i bez zastanowienia zaczął się siłować z blokującymi mu przejście facetami.Nie umknęło to uwadze pięknej Darii, która to zastanawiając się nad głupotą swojego mężczyzny, stała z boku i śmiała się z całej sytuacji. Oczywiste było przecież to, iż to właśnie ona dzierżyła w kopertówce wejściówkę, ale jej mężulkowi to nawet na myśl nie przyszło. W końcu postanowiła przerwać ten kabaret i ocalić swojego biednego męża.
    - On wchodzi ze mną - z trudem powstrzymując śmiech, pokazała kopertę ochroniarzowi i pociągnęła męża za krawat, żeby się nie zgubił w tłumie.
       W środku zabawa rozkręcała się, a motywem przewodnim był jak na razie kieliszek szampana w dłoni i gromkie "100 lat" na cześć jubilata. Och, byście widzieli ten uśmiech na twarzy prezesa, te prawie łzy w jego oczach, te rumieńce na policzkach. O mało co nie pękł z dumy! Pomiędzy dorosłymi biegały sobie dzieciaczki, które to oczywiście nie były zainteresowanie towarzystwem na wyższym piętrze wzrostowym. Najważniejsze w tej chwili były różne gry i zabawy typu berek i chowany. Z boku sali stał jedynie młody Ignaczak, który stwierdził, że jest za stary na takie zabawy i woli wypić Pepsi z lodem przy barze. No tak, w końcu te 10 lat to nie w kij dmuchał. Jakby to powiedzieć, znajdował się na tak zwanych półpiętrze wzrostowym. Oko młodzieńca co chwile uciekało w stronę młodej panny Zagumny, która w zielonej sukieneczce i czarnych bucikach wyglądała naprawdę uroczo.Tego właśnie wieczora młody utwierdził się w przekonaniu, że to właśnie z tą kobietą chce spędzić resztę swojego życia. Tak, tak, Sebuś myślał na poważnie o swej przyszłości z Wiktorią, więc dokładnie układał sobie rozmowę ze swoim przyszłym teściem, a jak się łatwo domyślić, to nie lada wyzwanie w ogóle rozmawiać z Panem Gumiastym i to jeszcze o zamążpójściu jego córki! Ledwo co zniósł, że nie chce już ubierać się cała na różowo i nie śpi z misiem, a tu już takie nowiny!
       Popijając zimny napój utonął w swych przemyśleniach, a tym czasem tuż za jego plecami na parkiecie dochodziło do coraz gorętszych wygibasów. Na środku królował nie kto inny, ja Michał Winiarski, który to kopiował ruchy Michaela Jacksona, przyprawiając tym pozostałych biesiadników o boleści brzucha ze śmiechu. Najbardziej uradowany był oczywiście Prezes, ze na jego przyjęciu wszyscy tak świetnie się bawią, ale kto by się nie bawił, jakby za darmo miał picie, chlanie i dobrą zabawę? Samemu siatkarzowi strzelił do głowy genialny, jego zdaniem oczywiście, pomysł. Podbiegł do orkiestry, zagadał do wodzireja i już po chwili z głośników popłynęły pierwsze dźwięki jednej z ulubionych piosenek polskich siatkarzy, a szczególnie Uszatego. Muzyka rozkręciła się na dobre, sam Michał przegapił początek, więc poprosił o bis DJ'a.
      - Poszedłem z Dagą na molo, pełna saszeta, relaks full, uderzam solo. Uraczyłem Dagę zimną Coca-Colą, a ona mnie mentolowym Marlboro... - Każdy z siatkarzy śpiewał razem z Michałem, zmieniając jedynie imię na to swojej wybranki, co z tego, że każda z nich wręcz piorunowała wzrokiem. - A teraz wszyscy razem!
       -  Będę brał cię!
       - Gdzie?
       - W aucie!
       - Mnie?
       - Cię!
       - Eeee....
       - Ehe.
      Impreza trwała dalej, kobiety jak to kobiety musiały pozłościć się na swoich mężów za wygłup sprzed kilku chwil. Najgorzej miał jednak niejaki Winiarski, który to od swojej żony trzymał się z daleka. Ta po skończonym utworze wystrzeliła jak proca z miejsca i podreptała na swoje miejsce, gdzie od razu walnęła sobie kieliszek wódki. Aż się trzęsła cała, ledwo co nalała sobie i niczego cudem nie rozlała. Nie wiedziała czy się śmiać czy płakać, albo może zignorować. Jej własny mąż! Co on sobie myśli?! Pożałuje tego! Do głowy wpadł jej genialny pomysł. Podreptała więc szybko do kierownika orkiestry, zamówiła sobie kawałek i dostała do ręki mikrofon. Wzięła głęboki oddech, wypięła dumnie pierś do przodu, zamknęła na chwilę oczy i wyobraziła sobie minę męża, gdy to usłyszy. Widziała ten jego błysk w oku, uśmiech na twarzy i delikatne dołeczki w policzkach, które tylko ona zauważała. Ech, Winiarski to jednak jest przystojniak, MÓJ PRZYSTOJNIAK!, pomyślała. Wypościła powietrze z płuc, weszła na scenę i stanęła w blasku reflektorów, skierowanych tylko na nią. Muzyka zaczęła grać, oczy wszystkich zwróciły się na Winiarską, której przeszło całe zdenerwowanie, zaczęła radośnie podrygiwać i śpiewać tekst doskonale opisujący jej męża.
         - Jak zwykle znów nie robisz nic, 
          Gazetę czytasz cały dzień. 
         Łaskawie czasem obiad zjesz, 
         Po domu snujesz się jak cień. 
         Ty z kolegami wolisz pić, 
         Niż z moją mamą ciasto piec. 
         I zamiast dzieckiem zająć się, 
         Musiałeś wyjść na mecz. 
         To nie jest idealna miłość, 
         Lecz ja i tak kocham Cię. 
          Ale jesteś świnią, choć ty tego nie chcesz.
           Ostatnie wersy niemalże wykrzyczała razem z innymi paniami, które dołączyły do niej. Każda z osobna śpiewała, patrząc się na swojego męża i kokietując go. Każdy facet to świnia, ale jaka kochana, przystojna, męska, wyjątkowa, no i nie da się bez tej świni żyć, tak to już jest na tym świecie. Chłop bez baby, baba bez chłopa, to już nie taka sama ludzka żywota. 
         Towarzystwo przestało już trzymać się zasad ładnego i porządnego zachowania. Mężczyźni zluzowali krawaty, panie pozrzucały wysokie obcasy. Bartman dogłębnie zwiedził już hotelowe lobby, a szczególnie jego kanapę, gdzie jego Gabryśka naprawdę głośno się nawzdychała. Rudej pumie natomiast spodobał się hotelowy ogród i ławeczka w ustronnym miejscu nad małym stawikiem. Pan Mirek doczekał się kolejnego gromkiego "Sto lat" na swoją cześć. Dostał nawet dwa torty, które jednocześnie wjechały na salę. Na jednym jarzyły się świeczki, na drugim nie było niczego. Prezes wiedział o istnieniu jednego z tortów, drugi to niespodzianka od współpracowników, którzy doskonale prezesika znają i wiedzą, co mu po głowie biega. Dźwięki umilkły, muzyka przestała grać, Mirosław zbierał się, co by ukroić pierwszy kawałek tortu i wręczyć go swej małżonce, uradowanej tak samo jak on, wystrojonej jeszcze lepiej od pani prezydentowej, gdy trzeba było z Obamami się spotkać. W tym jednak momencie, gdy nóż dzierżył Przedpełski, gdy oczy wszystkich skierowane były w jego stronę z tortu obok, ku uciesze wszystkich mężczyzn, zażenowanych pań i nie wiedzących co się dzieje dzieci wyskoczyła goła baba! Oj co to się działo, to się działo! Zaczęła latać wokół wszystkich w samym skąpym bikini goniona przez Prezesową, ledwo co sznureczki stanika jej wytrzymywały te wstrząsy i opierający się na nich ciężar, a trzeba przyznać był to ciężar godny uwagi. Przedpełska złapała jakiegoś banana ze stołu i zaczęła się nim wygrażać bogu ducha winnej dziewczynie, która zrobiła to samo i wreszcie stanęły do walki. Walki na BANANY! Niestety paniom nie było dane dojść do bliższego kontaktu, banany straciły są twardość i sflaczały. Jak potrzeba to stać nie chce, a jak by się przydało to nie może!, pomyślała chyba każda kobieta na sali. 



^()^



Moje Miłe, zapinać pasy!
STARTUJEMY!
Eh no tak minął prawie rok, odkąd założyłyśmy tego bloga z Moniką, jakoś udało się nam sklecić kilka rozdziałów. Nie będę ukrywała, że Monika zrezygnowała z pisania, bo o tym informowała ona sama na swoim(teraz już moim)blogu. Jednak tu zostaje ze mną, żeby podsyłać pomysły i nadzorować jako starsza pani profesor moją pracę :D
Moniko, indeksu mego nie dostaniesz xd
Jak widzicie, jest to pisane całkowicie inaczej, niż wszystkich do siebie przyzwyczaiłam, jednak czasem trzeba coś zmienić i się oderwać :P 
Spokojnie, dramatycznopłaczliwołzowa część mnie nadal istnieje i rozwija znów skrzydła :)
Mam nadzieję, że nasz zwariowany projekt, który przyznaję może wielu osobom w głowie zamieszać, wam się jednak spodoba :D
Zostawiam Was z głębszymi przemyśleniami po tym prologu i gwarantuję, że dalej będzie tylko "gorzej na główkę" xd
Całuję mocno :*

Facebook    Ask   Instagram  Lights will guide you home 2   snapchat - kari199813