wtorek, 29 grudnia 2015

4. "Co widziało Oko Możdżona czyli wielka draka na wypadzie. On wręcz musiał zabalować, żeby nie zwariować."

    W Capberton zapadł wieczór. Każdy z siatkarzy wylegiwał się wygodnie na swoich nieco przykrótkich łóżkach, co w przypadku Możdżonka po pierwszej nocy skończyło się ostrymi bólami pleców, więc genialna pani Możdżonkowa zaproponowała swemu mężczyźnie spanie na materacu na podłodze. Ot tak i teraz Marcin oglądał wszystko z podłogi, klnąc w myślach na właścicieli hotelu, którzy przecież doskonale wiedzieli, że nie wszyscy siatkarze mają maksymalnie po 205 cm wzrostu. Żałował również, że ma tak niewyparzony język przy swojej pani. Wiadomo, Możdżonkowa chciała dobrze, aczkolwiek teraz jest jeszcze gorzej. W zasadzie to co innego także zaprzątało jego głowę. I tak nie mógł zasnąć, bo było mu zdecydowanie bardziej niewygodnie niż na łóżku, więc pomyślał sobie, że fajnie by było urządzić taki wielki, siatkarsko-rodzinny spacer. Czemu by nie? Zegarek nie wskazywał jeszcze 19:30, więc taki wypad w celu zwiedzenia miasta był jak najbardziej uzasadniony. A miasto przepięknie prezentowało się nocą, przynajmniej tak myślał. Oczywiście, że to główny jego argument przemawiający za spacerem. Hmmm... Innych nie miał! Nie wiele myśląc, postanowił podzielić się tą wspaniałą ideą z resztą kadrowiczów. Poderwał się na równe nogi, tak gwałtownie, że biedna Hania ze strachu upuściła filiżankę z herbatą, którą to właśnie wniosła do pokoju. Nie zdążyła nawet zadać pytania, bo jej luby wysadził z pomieszczenia niczym torpeda, zostawiając za sobą niedomknięte drzwi. "Ocipiał" przemknęło jej przez myśl i zaraz wzięła się za wycieranie wylanego napoju.
        - Flawia, Flawia! Gdzie Kuraś? - El Capitano dopadł na korytarzu biedną panią Kurek, która to nieświadoma niczego wracała właśnie z kuchni, gdzie miała załatwić rosołek dla jej jaśnie wielmożnego mężulka, jednakże nie udało jej się to.
       - W pokoju siedzi, a co jest grane? - próbując odczytać coś z wyrazu twarzy środkowego, uniosła wysoko twarz do góry i wspięła się na palcach. Nawet drabina przy tym dryblasie to za mało!
       - Powiedz mu, że za 5 minut widzimy się wszyscy na dole przed wejściem! Wszyscy! - z naciskiem na ostatnie słowo zaczął gestykulować rękoma. Nim zdołała dopytać o szczegóły i powód tak nagłego zgromadzenia, Możdżon zniknął tak szybko, jak się pojawił na jej drodze. Wzruszyła ramionami i podreptała przed siebie, by przekazać Uszatemu nowiny z ostatniej chwili.
        Tak też najwyższy w kadrze obiegł wszystkie pokoje i faktycznie, nim minęło kilka minut wszyscy, ale to naprawdę wszyscy już stali zwarci i gotowi, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia. Brakowało tylko Hani, która niczego nieświadoma dalej wycierała rozlaną herbatę, albo zaczęła oglądać swój ulubiony serial. We Francji na całe szczęście Moda na sukces dalej była transmitowana, także zakorzeniona przez babcię Hani tradycja mogła być kontynuowana. Najbardziej niezadowoleni z tego całego zamieszania wydawali się być Kłosowie, którym to przerwano nietypowe igraszki w hotelowej wannie. Nie pytajcie o szczegóły. Lepiej nie wiedzieć, co widziało Oko Możdżona, nadchodząc na takie akurat ekscesy młodzieży. Najważniejsze, że po chwili zjawili się oni w hotelowym lobby i uważnie nasłuchiwali, co Marcin wymyślił. Miejsce przygotował sobie iście prezydenckie Stanął na schodach, wszystkim innym nakazał stanąć niżej i uważnie słuchać jego wykwintnych słów. Co prawda wino byłoby w tej chwili lepsze i bardziej wykwintne, a na pewno przyjemniejsze, ale skąd by tu je wytrzasnąć? W głowach Buszka i Miki rozbrzmiały te same myśli.
         - Słuchajcie! Zebraliśmy się tutaj, aby... - wielki Marcin, stojąc na przeciwko całej grupy, zaczął swój monolog.
       - Połączyć nierozerwalnym węzłem małżeńskim... - zarechotał Nowakowski. - Do rzeczy El'Capitane! - ponaglił narzucając na swą narzeczoną kadrową bluzę. 
         Tak bardzo się przejął, widząc, iż wyszła ona w bluzeczce do pępka z dużym dekoltem, że nie mógł pozwolić, aby niesforne oko, któregoś z chłopaków zeszło tam gdzie nie powinno! To były tylko jego cycki! Zaklepał je sobie w momencie, gdy zakładał na palec Oli pierścionek zaręczynowy. No nie zaprzeczajmy... Oddychać to ona miała czym. Marcin zaczął wreszcie gadać na temat, objaśnił szczegóły wycieczki, zapewnił, że wszystko jest legalne i nie będzie za ten wypad dodatkowej siłowni. Na wiadomość o rekreacyjnym wypadzie najbardziej ucieszone były kobiety i dzieci. Toż w końcu miały okazję wyrwać się z hotelowych pokoi i wydać trochę pieniędzy! No może z wyjątkiem pani Wlazłej, która to przez cały miesiąc ma okres i humorki oraz Winiarskiej, której zaś kochany mężulek ostatnio bardzo zachodził za skórę. Na trójkę dzieci to się ona nie pisała, co to to nie! Jak to mówią, widziały gały, co brały i cierp ciało coś chciało. No o mało co go w łeb nie zdzieliła za ostatnie wydarzenia na siłowni, zaś teraz Michu musiał się bardzo starać o przychylność kobiety swego serca.
      Ignaczak natomiast był bardzo zainteresowany tutejszymi klubami, jakiś niecny plan układał mu się w głowie. Jego stary koński łeb nie pamięta już nawet, kiedy to był w takim prawdziwym klubie z morzem napalonych nastolatków, hektolitrami wódki i dobrą muzyką. Od lat tylko trening, mecz, dom, łóżeczko z Iwonką i spanko. Takie to jego biedne życie pana po trzydziestce. Dziś to było pewne! Czyżby chciał zabalować? Nie! On wręcz musiał zabalować, żeby nie zwariować. Szturchnął łokciem Zbycha i Bartola, posyłając szalone spojrzenie i długo na odpowiedź czekać nie musiał. Toć oni się rozumieli bez słów! Puszczone oko, niecny uśmieszek i już wszystko było jasne. Nie to, żeby mieli ze sobą jakieś niecne kontakty fizyczne, gdy małżonki nie patrzą, co to to nie, nie zwykli się niegrzecznie bawić. Aleno inaczej. Zwykli, ale zabawy te należały do normalnych. Zawsze jednak pozostawali ostrożni. Co jakiś czas spoglądali na swoje partnerki, czy aby czegoś nie zauważyły. Ooooj biedni oni jeśli panie się czegoś domyślą! A Stefan! O Boziu. Wszyscy byli tak zajęci rozmową czy też knuciem jakichś chorych planów, że nawet nie zauważyli pewnych braków... Nawet Wroniasty, który nigdy nie rozstawał się z Karolem nie kapnął, że jego przyjaciel gdzieś się zmył. A Daria?! Darii też nie było! Nie żeby od razu mówić, co to para zakochana może robić, gdy znika... Tego przecież jeszcze nikt potwierdzić nie mógł! Ale na Boga, oni wszyscy byli we Francji! W wielkiej i nieznanej dla Polaczków Francji!
       - A gdzie jest ciocia Daria? - znikąd spytała Amelka, trzymając w rączce Daryjowy telefon, który początkowo miała tylko potrzymać przez chwilę. Kłosiki albo zapomnieli, albo też celowo nie wzięli owego urządzenia. W końcu każdy człowiek wie, że jak dziecko zajęte to nie płacze, jak ukochanej cioci nagle widzieć przestanie. Główka pracuje! Nie ma to tamto.
         - Właśnie, gdzie są Kłosy?! - Kura przejął od córki smartphone'a, rozglądając się dookoła. - Ty! Marcin? W czym ty im przeszkodziłeś w tym pokoju, hmm? - zakradł się bliżej Capitana, chcąc wybadać co było na rzeczy. W zasadzie... pytanie było zbędne... Aczkolwiek czego ucho nie zasłyszy tego rozum nie zatwierdzi!
    - Gadaj coś tam widział! - o teraz choćby chciał, to nic by nie ukryć nie zdołał! Iglasty, wyczuwając gorący temat odpalił kamerkę, obejmując w kadr wielkoluda. Odwrotu od "lądowania" niczym Kapitan Wrona już nie było. Oby tylko strażacy przyjeżdżać nie musieli, żeby siatkarzy z... zazdrości(?) nie musieli polewać, jak cały pas podczas lądowania. Oczy wszystkich wbiły się w Możdżonka! Jacy oni ciekawscy! Jacy upierdliwi! A jak ich się nagle dużo zrobiło! I jacy wielcy! Możdżońskie drzewo malało, kuliło się w sobie, aż w końcu usiadło na schodku, schowało twarz w dwie wielki łapska i starało się nie rozpłakać. Marcin jakby mógł, to by teraz stamtąd uciekł, ale że oblegli go dookoła, to chłop nijak nie miał wyjścia i musiał uchylić rąbka tajemnicy
        - Noooo wiecie, przeszkodziłem im w małym bara bara... - zaczerwienił się jak nastolatek, drapiąc po szyi. Aha, że niby coś go nagle zaswędziało... Taa... Hohohohohohoho! Kto by pomyślał! Zaraz chłopakom zapaliły się świeczki w oczach. "Ten Kłos to jednak jest gieroj", Wlazły zatarł ręce, podszczypując w bok Paulinę, na co ta prychnęła głośno.
        - Ty sobie nie wyobrażaj za wiele! Ile masz lat?! Trzydziestka na karku, a temu się zabawy zachciało! - tak go zgromiła, że reszcie siatkarzy także przeszła chęć na cokolwiek. Oj ciężkie życie miał z nią nasz atakujący. Nie było osoby, która nie zgodziłaby się z tym stwierdzeniem. Ewidentnie pani Wlazły miała wahania nastroju.  Mariuszowi w niczym to jednak nie przeszkadzało. Fakt, było mu niekiedy smutno, gdy jego ukochana wybuchała na niego bez powodu krzykiem, aczkolwiek kochał ją nad życie! Tak ją kochał, że nawet takie słowa go nie zniechęciły. Postanowił przełożyć swoje fanaberie na później... Bo na kogo jak kogo, ale na żoneczkę swoją gniewać się nie mógł! 

        W czasie, gdy grupa debatowała na temat środkowego i pięknej Darii, sami winowajcy zaistniałej sytuacji bawili się cudownie gdzieś na drugim końcu Capberton. Długi, romantyczny spacer w blasku latarni, a następnie wykwintna kolacja w najlepszej restauracji... Nie jedna marzyła o czymś takim, jednak nie każdemu samcowi przyszłoby do głowy, by zabrać swoją panią na jakiś wypad sam na sam. Czas mijał im tak miło i przyjemnie, że nawet nie zwrócili uwagi na to, że trzeba wracać do hotelu, co by się Antiga nie skapnął. Co oni tam wyprawiali? Już Oko Możdżona tego nie dostrzegło, za to Bóg jeden wiedział! Dzieci zapragnęły powrotu, położenia się we własnych łóżeczkach, więc nijak już innego wyjścia nie było i nawet bezdzietne pary  mimo kręcenia nosem musiały zrozumieć i zawinąć manatki. Bezdzietne pary...? Hmmm, jakby nie patrzeć zarówno Ignaczak i Kurek dzieci już posiadali, a jako pierwsi okazali niezadowolenie z zaistniałej sytuacji. Tak samo, jak i Bartmana, może dziecka jeszcze nie posiadał, ale wracać mu się do hotelu nie chciało. Koniec końców, ledwo bo ledwo, jakoś ubłagali swoje panie i wywalczyli jeszcze kilka minut wolnego, każda para rozeszła się w swoją stronę, pospacerowała po oświetlonym latarniami mieście i za kilka chwil już grzecznie zameldowała się w pokoju. 
           Ale czy naprawdę ktoś uwierzył, że wszyscy się tak grzecznie dopasowali do grupy? Nie ma tak łatwo z naszymi siatkarzami. Dla niektórych kilka minut to dosłownie kilka minut, dla drugich to wręcz kilka godzin! Stefan dzisiejszej nocy był wyjątkowo niespokojny. Nie potrafił zasnąć, gdy obok na łóżku rozpychała się jego małżonka i dwie pociechy, które zażyczyły sobie spać razem z rodzicami. Uśmiechał się na widok trzech najbliższych mu osób, ale wyspać z nimi to się nie dało! Wyszedł więc z pokoju i zaczął przemierzać hotelowe  korytarze, zupełnie jakby coś przeczuwał, pukał do drzwi i niby przypadkiem, zaglądając do środka pytał "Ci wsistko w poziądku?". Przeważnie słyszał miłe odpowiedzi, że wszyscy już śpią oraz przyjemne słowa, żeby sam spróbował zasnąć, bo będzie jutro niewyspany. Cieszył się, że to właśnie z polską reprezentacją przyszło mu pracować, bo wiedział, że i ludzie to jedni z najbardziej otwartych i przyjaznych  narodów na świecie. Odkąd tylko mieszka w Polsce, ani razu nie spotkał się z jakimś niemiłym komentarzem do swojej osoby ani rodziny. Pokochał Polskę, która stała się jego drugim domem. 
         Zapukał wreszcie po kolei do drzwi Ingaczaków, Kurków i Bartmanów. Od razu wyczuł, że coś jest nie tak. To było po nich widać. Każda z nich była niespokojna, każda gubiła się w słowach, każda nie wyglądała na kobietę wybudzoną prosto ze snu, by otworzyć mu drzwi. One nie spały! Oho! Antiga potrafi jednak myśleć i dedukować. Nim się jednak dobrze zastanowił, co dalej robić, wszystkie trzy samotne tymczasowo kobiety pod  pretekstem złego samopoczucia wymknęły się spod jego mało czujnego spojrzenia i pobiegły na poszukiwania swoich chłopów! Ich Troje maszerowało radośnie przed siebie, zachwycając się wręcz pięknymi Francuzkami, jakie to mieli przyjemność mijać po drodze. Komentarzy nie szczędzili, tego można być pewnym. Jakie to szczęście, że ich małżonki nie musiały tego słuchać, bo statystyka rozwodów w naszym pięknym kraju gwałtownie by wzrosła.
       - Que fesses galbees - zagwizdał Zbynio, próbując zabłysnąć swą francuszczyzną, a przecież powszechnie wiadomo, że z francuskim jak i samą Francją, to on miał mało wspólnego.
       - Oui, oui - rzekli zgodnie towarzysze, idąc wzrokiem za zgrabną nastolatką. Stare konie! Za zgrabnymi tyłeczkami się oglądali, zamiast teraz leżeć wygodnie przy swoich kobitkach! Tego to już nikt nie pojmie.
      - Le Club! - krzyknął radośnie Bartunio na widok wielkiego budynku z szyldem jednego z najlepszych klubów nocnych we Francji.
      - Ten Le Club? - podbiegł Iglasty, łapiąc się za głowę. - Idziemy?! - jęknął z nadzieją, robiąc minę kota ze Shreka.
    - A co tam, raz się żyje! - zatarłszy ręce, równocześnie ruszyli ku wejściu, jednakże nie spodziewali się jednej...a w zasadzie trzech przeszkód w postaci...no właśnie, nie trudno się domyślić. 
       - A wy co sobie wyobrażacie!? - słysząc TEN głos, biedny Kurek aż się wzdrygnął. Wykonał dwa kroki w tył, ciągnąc za mankiety kolegów. Chciał jak najszybciej znaleźć się grzeczniutko w swoim łóżeczku i przespać cały ten ambarans. Momentalnie odeszła mu ochota na zabawę.
        - No bo my ten... - po głowie zaczął drapać się Zbyszek, który usilnie chciał pobudzić swoje komórki myślowe, by wykombinowały jakaś dobrą i sensowna wymówkę. 
      - Na chwilę zostawić was samych! - ryknęła Bartmanowa. - Już do hotelu, bo Stefek lata jak poparzony i sprawdza czy wszyscy śpią! Ale już za nami! - pogroziła tylko palcem, a biedny Zbyszek już dreptał grzeczniutko za swoją kochaną Gabrynią, co by groźnej bestii bardziej nie rozwścieczać. On wiedział, że to najmniej potrzebna mu w tej chwili rzecz. 
         Nie było przebacz, podkulili ogonki, stulili dzióbki i grzecznie pomaszerowali, jak pieski na smyczy, które zostały skarcone przez swoich właścicieli za zbyt niegrzeczne zachowanie. Aż nikt by w to nie chciał uwierzyć?! Oni! Ci niby nieokiełznani maczo! Trafiła kosa na kamień, już nie na Kłosa, ale na kamień... A pro po! Co z Kłosami? Szczęśliwie, tak jak ta szóstka, wdarli się sekretnie do hotelu, co na szczęście umknęło uwadze Żabojada... Ale już nie Flawii, która to w tamtej chwili spojrzała na Karola, który to ją tak czule trzymał za dłoń w samolocie, już nie jak na kolegę a na mężczyznę, który najwyraźniej wpadł jej w oko. Co z tego wyniknie? Co będzie dalej? Już głowa boli od natłoku wydarzeń! Tam nie ma spokoju, tam jest wszystko pokręcone. To jest Moda na Sukces! Tylko w siatkarskim wydaniu...

^O^

Po długiej przerwie zawitałam do Was ja, Dzuzeppe! 
Mam nadzieję, że cieszycie się z mojego powrotu :P Bo ja bardzo. Same widzicie, że naprawdę ciężko mnie gdziekolwiek złapać, nie wchodzę na wasze blogi, nie czytam, nie komentuję, po prostu wypadłam z tego świata. Ale cóż, musiałam dla własnego szczęścia to zrobić i ułożyć sobie życie :) Mam nadzieję, że spodoba się wam to na górze i jakoś mi wybaczycie. Osobiście nie będę obiecywać Wam swoich powrotów, bo nie wiem, jak to będzie. Jak na razie jestem na etapie pisania, pisania i pisania! :P
Całuję! :*