piątek, 6 listopada 2015

3. "Nie był on potulnym barankiem, a Byczkiem Fernandem."

         Pierwsza noc w malowniczym zakątku Francji zmierzała ku końcowi, na dworze świeciło już gorące słońce, nagrzewając morską wodę i złocisty piasek na plaży. Życie powoli zaczęło wypełniać nawet najciemniejsze zakątki miejsca, które to robiło za bazę polskich siatkarzy. Ich jednak nie było jeszcze słychać, z resztą co się dziwić, mało kto dzisiejszej nocy wyspał się porządnie. Jedni nie spali z własnej woli i mocno hałasowali za ścianą, drudzy natomiast zmuszeni byli na słuchanie tego, co wyrabia się za ścianą i słuchali, takie to różne dziwne odgłosy może wydać z siebie człowiek, a konkretnie kobieta. Jednak czy dorosłym ludziom czegoś nie wolno na wakacjach? Przecież przyjechali tu, żeby głównie odpocząć, przynajmniej każdy z zawodników miał takie zdanie na temat wyjazdu. Inaczej aczkolwiek było z panem Stefanem, który po odzyskaniu całkowitej władzy nad swoim ciałem i pełnej świadomości umysłowej, zaczął jako jeden z nielicznych myśleć racjonalnie. Oni przyjechali tu ćwiczyć! Musiał im tylko to przetłumaczyć...
             Kiedy to wypruł z łóżka, budząc przy tym swą żonę Stefcię, ta już miała ochotę zacząć głośno na niego krzyczeć, jednak ustrzegł ją przed tym, całując przelotnie w czoło. Ubrał się w reprezentacyjne galotki i hipsterską bluzę, wyszedł na korytarz, podreptał do zabiegowego, gdzie znajdowała się tajna broń, jaką to miał przywołać wszystkich do życia dnia dzisiejszego. Chwycił magiczny przedmiot w dłoń, stanął mniej więcej po środku długiego korytarza na piętrze, które zajmowała jedynie reprezentacja, głośno nabrał powietrza i z całych sił wypuścił je z płuc, dmuchając wprost w megafon, z którego rozległy się tak przeraźliwie głośne dźwięki, że sam się początkowo przestraszył, w końcu był grzecznym zawsze mężczyzną i takich niecnych pomysłów się nie chwytał. Ale czego to gorący klimat z człowiekiem nie robi. Stefan darł się niemiłosiernie, dopóki drzwi od pokoi nie zaczęły się otwierać, a z środka wychodzić zaczęli jego podopieczni wraz ze swoimi drugimi połówkami. Nie zauważył jednak, że w okolicy automatu z kawą od jakiegoś czasu siedział niejaki Krzysztof Ignaczak, który dzisiejszą noc przechodził katusze. Iwonka się zbuntowała, a odgłosy zza ściany przygnębiły go totalnie. Dla niego ten wyjazd to z pewnością nie jest przyjemność. Ale chwila, chwila! Skoro już tam siedział, to przecież grzechem by było, gdyby nie wyciągnął chwilę wcześniej swej czarodziejskiej kamerki i nie zaczął nagrywać, jak to dorosły mężczyzna, ubrany w przykrótkie dresy i czarną bluzę z różowym kotkiem na plecach siłuje się z megafonem! To musiało ujrzeć światło dzienne, a taka osobistość, jak Ignaczak nie mogła tego odpuścić swojemu niegdysiejszemu koledze z boiska. Teraz sentymenty się skończyły. Teraz idziemy na wojnę! Wojnę o spanie na kolanach Iwonki, jego Iwonki!
       - Uśmiech trenerku! - zawołał, robiąc najazd na zdezorientowanego Antigę.
    - Pożałujesz tego, Ignaczak! - rzucił się w pogoń za libero, jednak Krzyś był te dwa lata młodszy i szybszy, więc Stefan nie miał szans, dodatkowo siatkarzowi pomogła nieświadoma żona, właśnie wychodząc z pokoju. Igła stanął za nią i zaczął się śmiać, a Francuzowi zrobiło się wstyd. 
        - No już, rozejść się! - przemówił po chwili. - Za 15 min widzę wszystkich na śniadaniu!
       We wszystkich pokojach zaczęły tworzyć się kolejki do łazienki, tak samo było i u Kurków, z taką różnicą, że Flawia próbowała na siłę wyważyć drzwi, gdzie od jakiś dwudziestu minut siedział Bartek i rozmawiał ze swoim kochanym braciszkiem Kubą. Dziewczyna miała serdecznie dość tego niedorostka, który wtrącał się we wszystkie sprawy ich związku. Niestety musieli zamieszkać razem z rodzicami Bartka i jego bratem, ich dom był dopiero w budowie, a stare lokum musieli zwolnić, poza tym, dzięki temu Flawia mogła wrócić do pracy, gdyż zawsze ktoś mógł zająć się małą Amelką. Ale zachowanie Jakuba było karygodne. Bartek i Flawia zajmowali dawny pokój siatkarza, a za ścianą mieszkał nastolatek. O prywatności nie było mowy, łączył ich nawet wspólny balkon, na którym chłopak musiał oczywiście urządzić sobie letnie miejsce wypoczynku, byleby tylko śledzić każdy ruch kochającej się pary. Bartek cieszył się z dobrego kontaktu z bratem, który spędzał praktycznie całe dnie u nich w pokoju, jednak kobiecie wcale się to nie uśmiechało. Myślała, że chociaż tu, we Francji, odetną się od młodego, jednak jak widać myliła się. Kochany starszy brat musiał zabrać ze sobą najukochańszego młodszego brata. W końcu odpuściła, chwyciła kosmetyczkę, wzięła Amelkę za rączkę i wyszła z nią z pokoju, a zawędrowała do Kłosów. Użyczyli jej swojej własnej łazienki, a następnie razem zeszli na dół do restauracji, gdzie powoli wszyscy się już gromadzili.
        Winiarski zdecydowanie nie był przyzwyczajony do takiej ciszy, która panowała w jadalni. Dla niego dzisiejsza noc była nawet udana. Zapatrzona dotychczas tylko w dzieci Dagmara wreszcie zwróciła na niego uwagę. Wczoraj, kiedy dzieci już spały, zamówiła do pokoju dwie lampki szampana i zasiadła z mężem na balkonie. Może i nie rozmawiali, nie wyznawali sobie tysięcy uczuć, jakimi to siebie darzą, jednak najlepszym wyznaniem są ciche oddechy chłopców dochodzące z ich sypialni. Michał w gruncie rzeczy był szczęśliwy, miał jedynie krótkie chwile zwątpienia. Zasiadł wreszcie wraz ze swoją rodziną przy długim stole, gdzie widniały jeszcze wolne miejsca dla pozostałych uczestników wycieczki. Daga robiła chłopcom kanapki, a Winiarski powoli zaczynał się nudzić, w końcu grzebanie w talerzu z jajecznicą ciekawym zajęciem nie było. Rozejrzał się po wszystkich zebranych, jego i Wlazłego spojrzenia się spotkały, iskierki w oczach zaczęły wesoło tańcować, dokładnie tak samo jak na pamiętnych urodzinkach Prezeska. Obaj uśmiechnęli się do siebie, owiali spojrzeniem jeszcze raz wymęczonych towarzyszy, których noc raczej do udanych nie należała. Jak to za dawnych młodzieńczych lat ich tajnym wspólnym znakiem było ruszanie uszami, co obaj doskonale potrafili i chytrze wykorzystywali. Pierwszy zaczął Mariusz, niby przypadkiem, niby celowo gruchnął widelcem z jajecznicą w stronę małżonki Pauliny, która już się na niego nie gniewała. Kolejno Michał pełną łychę wpakował żonie na dekolt i uśmiechnął się pięknie. Gdzieś w oddali Ignaczak pchnął widelcem sporą ilość pieczonego jajka na swojego syna, ten na młodą Gumiastą, a potem to już trudno było zlokalizować, skąd kto dostał cios. Po chwili nie dość, że ubranie każdego przypominało kolorową tarczę jajeczną, to jeszcze i na ścianach odbiły się oznaki wojny na jedzenie, która rozpętała się w jadalni. Nikt już nie wiedział, czy się kryć, czy rzucać w kogo popadnie. Wszystko oczywiście do pewnego momentu. Na sali pojawił się niejaki polski Francuzik, którego Antigą zwą. Tylko wszedł, a już oberwał łyżką kaszy manny, którą to któreś z maluchów miało w pierwotnym zamiarze zjeść, jednak losy tegoż dania potoczyły się inaczej. 
         - Winiarski pożałujesz tego! - obtarł maź z twarzy, popatrzył  swym  surowym  okiem,  obrócił się na pięcie i wyszedł.
            Tak to już było, że pan Antiga wygląda niepozornie, wręcz potulnie jak baranek, jednak jak już mu ktoś zajdzie za skórę, to cierpią wszyscy wokół. Skończyło się na tym, że cała reprezentacja dostała mocny wycisk na porannej siłowni, a najwięcej oczywiście wycierpiał sobie Michał W. Wszyscy koledzy patrzyli na niego z politowaniem, gdy jego koszulka zmieniła się w rwącą rzekę potu, aczkolwiek nikt nie kazał mu trafić akurat w trenera, w gruncie rzeczy był sam sobie winny. Sternika nikt mu w nocy na łyżce nie przestawił, co najwyżej Dagmarka mogła mu coś w główce poprzestawiać, ale to nie o tę główkę chodzi, więc coś musiało być innego na rzeczy, tudzież po prostu zdarzył się najnormalniejszy w świecie przypadek. Pech chciał trafić dziś na Winiarskiego. Ten jednak, ćwicząc, nie poddawał się, na jego twarzy cały czas malował się uśmiech, zaprzysiągł sobie, że nie okaże żadnej skruchy wobec Francuza. Na początku było mu głupio, ale co "Polak ma jakiegoś Żabojada przepraszać?", mówił sobie w myślach, choć po chwili przypominał sobie o niejednym wypitym razem piwku za czasów wspólnej gry czy wspólnym rozpalaniu grilla, gdy zawsze ratował ich niezłomny Wlazły z paczką podpałki. Co z tego, że obaj nadal siłowali się z dwoma kamieniami, każdy, siląc się na wywołanie choćby jednej iskierki. O psa tyłek potłuc ich starania i tak bohaterem zawsze zostawał Szamponejro. Teraz jednak są po dwóch stronach barykady z Trenejrem. Czas wyrządzić mu jakiegoś psikusa. Nagle wpadł mu do głowy genialny pomysł! Podreptał do Dzikiego, podpytał, gdzie jego Heroinka aktualnie się podziewa, by na koniec zapytać, czy przypadkiem spacerek jej by się nie przydał. Doskonale wiedział z czasów gry w Skrze z Antigą, że ten psa boi się jak sam Winiarski własnej małżonki, gdy ta się poważnie wkurzy. Zabrał więc pieska ze sobą, po drodze podkradł Michałowi piłeczkę dla Heroinki, którą psina uwielbiała jak nie wiem co i zawsze za nią latała. Pomaszerował pod pokój trenera, który właśnie zrobiła sobie przedobiadową drzemkę, bo przecież to na pewno on się najbardziej zmęczył na tej siłowni... Zapukał delikatnie, ustawił Heroinkę na wycieraczce przed drzwiami, sam schował się za ścianką, odczekał momencik. No, wiadomo kości zastałe, to ledwo co podejść do drzwi może, a co dopiero w łóżku tu z takim zrobić? Zamknąć oczy i działać! powiedział sobie w myślach.
         - Tak? - zaspany Antigowiec w bokserkach w kwiatuszki otworzył. Michał mało co nie pękł ze śmiechu, jednak musiał być cicho. Złapał szybko piłeczkę i rzucił nią w Francuza. Heroinka widząc swoją zabawkę i to w takim ruchu od razu skoczyła z miejsca skacząc Stefciowi między nogi! Ten mało co oczu nie stracił, a przy Okróju kręgosłupa nie stracił, kiedy to stał pochylony i przez lukę między własnymi nogami wypatrywał czegoś, co wpadło do jego sypialni. Gdy wreszcie ocknął się z letargu, a do jego zakończeń nerwowych w mózgu dotarła wiadomość, co ma w pokoju, a nie okłamujmy się, trwało to długo, zaczął krzyczeć, skakać w miejscu! Tańcował normalnie, podskakiwał, aż mu prawie galotki w kwiatuszki spadły. Wszyscy się zbiegli, a on sam ruszył z miejsca, jak galopująca kobyła i popędził do recepcji, w samych majtochach w kwiatuszki, zaznaczmy! - Niijee darrrjuuuje waam tieeego!
         Po porannych wygłupach zostały tylko wspomnienia. No może jeszcze brudne od żarcia ciuchy, ofaflane ściany stołówki, których to szanowny Winiarski nie zdołał domyć i kolejny foch jego ślubnej, która to ostatnio ma dosyć dziecinnego zachowania męża. No ale! Taki już jest nasz Michał Winiarski! Nikt tego nie zmieni! Choćby nie wiem co. Ale, może jakby mu jego Oliwier szybciej dorósł... Ale, ale! Zostawmy takie myślenie na później, w obecnych trudnych winiarowatych czasach nic go nie zmieni. Chyba tylko dobre dni pani Dagmarki i dużo seksu. Bynajmniej ani na jedno ani na drugie się nie zanosi! Oliwierek zamiast za pannicami się oglądać, woli tulić się do Myszki Miki i sączyć owocowe drinki, a Dagmarka ma Focha! I od co, tak źle, tak jeszcze gorzej.
       Nadeszła pora na popołudniową siłownię, gdzie to nasi reprezentanci z wielkim uporem próbowali podnieść kilka kilogramów więcej na sztandze niż rano, ale kto by się tu cudów spodziewał, toż to takie opierdzielimordy, że głowa mała. Żeby chociaż im coś przypadkiem na głowę nie spadło, to będzie dobrze. Oczywiście poza jedną osobą...a właściwie dwoma. Pierwszą z nich był Krzysiek zwany Igłą, który to głupi nie był i zamiast wyciskać siódme poty, wolał latać z kamerą i nakręcać, jak to Kurek zakładał się z Nowakowskim o to, który z nich walnie więcej na klatę bez rozgrzewki czy też jak wielki Możdżon chciał się popisać przed obiektywem i nie patrząc na to, że na gryfie nie ma obciążników, z takim wysiłkiem się machnął, że aż wywinął orła, nakrywając się nogami. Ot tacy są nasi kochani chłopcy-jak dzieci. Czego to nasz Wielki Brat nie widział?! Chyba tylko tego, że Dziku Kubiak wygodnie usadowił się w kącie  i uważnie nadzorował pracę całego zespołu. No ale zaraz, zaraz! Toć nawet sam Antiga wywijał na rowerku do ćwiczeń dokładnie instruując biednego Zatorskiego, który to nie potrafił załączyć tego pieruńskiego, francuskiego sprzętu. Kto jak kto, ale Stefan to się na tym znał elegancko!
       - A ty co tam robisz? - Ignaczak dostrzegawszy kolegę z drużyny podbiegł bliżej, robiąc zoom na jego oblicze.
         - Pracuję, nie widzisz? - zarechotał, objadając się słonymi, jak woda z Morza Martwego, paluszkami.
           - Ale że jak?! To Stefan tam a ty tu? - no nawet głowa Krzysztofa, który nota bene w życiu widział bardzo dużo, nie mogła pojąć tej zamiany ról, jakiej podjęli się w tym momencie podopieczny z przełożonym. W głowie jego pełnej mądrości pojawił się niesamowity pomysł, coby może i jemu udało się wkręcić na "kierownicze stanowisko" i nic nie robić, jak to kolega po fachu, zwany Pawełem. 
           - Tjenejro! Ja chociu rabotać na wiełasipiedie! - chciał zabłysnąć swą znajomością jezyka naszych ulubienych sąsiadów zza wschodniej granicy, ale to biednemu staruszkowi nie wyszło.
           - Nawet udawać dobrze nie umiesz, drogi kolego -  zaśmiał się z niego Bartunio. - Czyś ty kiedykolwiek w Rosji był? Cokolwiek widział? - zapytał szyderczo, na co Krzysiu biedny spuścił głowę w dół i zamilkł. - To ja, Car Bartosz Wielki mogę się po rusku wypowiadać, a nie ty, podrzędny knypku! - libero oddalił się z pokorą, a Bartunio przybliżył się do trenera i zapytał. - Trenerze, to co, zamianka? Mogę pojeździć na rowerku? - włączył swój wielki zaciesz i liczył na przychylną odpowiedź, a doczekał się...
           - Figa z makiem, Kurek! A wy co się tak patrzycie?! Zapierdzielać i ciężary dźwigać!
        Tak jak trener zarządził, tak być musiało. Nikt nie miał nic do gadania, nawet wiecznie marudzący Bartol stulił dzióbek i potulnie udał się do ciężarków. Czego sam nie udźwigniesz, tego potem ci nikt nie podniesie i podtrzyma. Dewiza myślowa Antigi zawisła na drzwiach siłowni, przez co każdy z chłopców zdawał sobie sprawę, co może zyskać, wylewając tu hektolitry potu. Oczywiście cuchnąca koszulka się nie liczy! Co sobie Bartuś pomyślał w tej swojej pokręconej głowie, to chyba każdy się domyśla. Nie był on potulnym barankiem, a Byczkiem Fernandem. Mój Boże! Dobrze, że Franuz nie potrafi czytać w myślach, bo było by źle! Czas płynął i płynął. Kolejne kilogramy zostały przerzucone, a nawet rzucone, jak się komuś kłaść nie chciało. Żaden z tych wielkoludów nie miał już siły. Leżeli plackiem na podłodze, ocierając swe mokre od potu czoła. Za pewne wyobrażacie sobie jak tam przyjemnie musiało teraz pachnieć?! Stado spoconych bawołów w zamkniętym pomieszczeniu... O zgrozo! Do końca zajęć została im godzinka, a jako, że chęci na dalsze ćwiczenia skończyły się tak naprawdę zanim dobrze się zaczęły, to wspaniałomyślny Wlazły, korzystając z sytuacji, że obu trenerków obok nie ma, zaczął dosyć przyjemny dla nich temat.
       - E, chooopy! A ja to się założę, że miałem więcej kobiet od was wszystkich razem tu zebranych wziętych! - zafantazjował atakujący, chcąc po prostu rozruszać towarzystwo.
        - Ty, Renia Rączkowska się nie liczy! - prychnął Zbychu, na co Mario o mało nie spadł z krzesełka, a reszta nie posikała się ze śmiechu. Mariuszek tak się zburaczył, że aż pot mu z czachy na koszulkę strumieniem się lał. Zatoczył kółko po siłowni, zebrał swe manatki i ruszył do wyjścia. Wielce oburzony, jak On (czytaj ZB9) mógł! Przecież Ja jestem ATAKUJĄCYM!
       - Renia była pierwszą kobietą Maria - poruszał zabawnie brwiami Winiarski, instruując prawą dłonią niecenzuralne obrazki. Wiecie takie wzniesienia i doliny. 
           - Toż to kobitka prawdziwa! - Buszek błysnął fantazją.
     - Ale wy macie jednak zryte banie! Zakaz oglądania moich filmików na YouTube! - Ignaczak jako najstarszy i zdałoby się myśleć, że najmądrzejszy z towarzystwa starał się utrzymać rozmowę na odpowiednim poziomie i, być może, nawet ją zakończyć, co by się który nie zagalopował. - Ja tutaj jestem najstarszy, najbardziej doświadczony i powiem tyle... Nie liczy się ilość a jakość! - walnął dumnie wypinając klatę do przodu. Bądź co bądź Iwonka była wspaniałą kobietą, ale jedyną, więc tutaj nie miał Krzysiunio pola do popisu.
       - 1001 porad Ignaczaka! - Winiarski toć nie mógł już słuchać takich głupot. Cooo kurde, jego przyjaciel miał przygody z Renią, a on sam nie miał się pochwalić swoimi zdobyczami? Zapowietrzył się aż! No ale...tak na marginesie... Nie oszukujmy się! On poza Dagmarką żadnej innej nie miał, więc teraz zamierzał nagiąć nieco fakty. A co tam, i tak się żoneczka nie dowie!, pomyślał. - Wy się tam znacie na kobietach! Ja to dopiero w liceum szalałem...co sobota to inna panienka... - zamknął oczy odpływając do krainy fantazji.
      - Ja ci pragnę przypomnieć Winiarski, że do liceum to chodziłeś w Spale i co sobotę to przyjeżdżałeś do mnie w tajemnicy przed spalskim trenerem! - pech chciał, że słyszała to wszystko pani Winiarska, która zupełnie to przypadkowo przechodziła koło siłowni i zupełnie przypadkowo tam się znalazła. Oczywiście Mariusz Wlazły nic z tym wspólnego nie miał! Oj oczywiście...



^O^
Cześć. To znowu ja :)
3. odcinek Mody na Sukces wyemitowany na blogspocie specjalnie dla Was ^^
 Jeśli ktoś ma ochotę to zapraszam do mnie na www.znajac-mnie-znajac-ciebie.blogspot.com 
Pozdrawiam, Wasza siatkarka <3 :*